przepiękne, nieprawdaż?
CMENTARZYK PRZY WANGU
spogląda ku dolinom z karkonoskich wyżyn
bardzo zmienił się ten kolorowy świat
kto by pomyślał że ludzie innej mowy i obyczaju będą
pochylać się nad kamiennym rytmem gotyckich liter
taka wyspa umarłych z drewnianym kościółkiem
wytrwale cicha pod chorałem lasu
nocą czarno ubrane stare Niemki w koronkowych
czepkach szwargocą poufnie
świerkowy bór śpiewa psalm
wiatr wywołuje imiona twarde jak życie
pachnące skoszoną łąką
LIŚCIE
gorzkich liści spada deszcz w nasze sny
jak w autobus ostatni
do zajezdni
zimnym wiatrem październik z nas drwi
lśnią posępnie neony na jezdni
liście żółte liście złote i czerwone
jak stos listów nieważnych w autobusie
bezpowrotnych jak sny
utracone
drży autobus kiedy charcząc w ciemność rusza
jakaś dama z kosą w ręku trzy kobiety a za nimi
taszczy zegar starzec czas
to ostatni dziś kurs wiezie nas
do zajezdni już tylko
niestety
GÓRNIKOM Z "HALEMBY"
Dziś Barbórka nie będzie wesoła
Brzmi żałobą wagonów klekot
Czarną krepą lśnią hałd ciemne czoła
Czarno w myślach i w sercu nielekko
Smutno dzisiaj w roboczej szatni
Windy ciężko zjeżdżają na dół
Nie ma męża brak ojca i brata
Nad kopalnią gawronów stada
Wycie syren przeciągłe i głuche
Posmutniały nawet gołębie
Po Halembie hula zawierucha
Miast radości dziś płacz na Halembie
W chmurach warkot Chłopy ryją chodnik
Widzą Światło Już otwarta Droga
Już na górze Jakie jasne Światło...
Kaski zdjęte kładą u Stóp Boga
GRÓB GAJCEGO
bataliony krzyży stoją równym rzędem
cisza
żółtych liści całun
kładzie co rok jesień
nad grobem Gajcego który leży
dalej
przykryty lastrykiem opleciony bluszczem
niebo się przetacza błękitem czerwienią
w rozgwieżdżone noce znicze gwiazd się palą
rękopisów garść leży w katakumbach muzeów bibliotek
pożółkłe świadectw
matka już spoczywa obok Twoich kości
przebrzmiał gwar bitewny
miasto tętni życiem
słychać je w oddali
tu są tylko kosy buszujące w tujach
krople deszczu z drzewa
i braterstwo śmierci
zapomniana młodość oddana
ojczyźnie
Twój serdeczny uśmiech
Na spłowiałym zdjęciu
10.09.97 r.
KIRKUT W LEŻAJSKU
pochyleni chasydzi
zanurzeni w płowych grzywach traw
zanurzeni w ciszy
zamyśleni
ich świat umarł
chwieją się jeszcze płomyki liter na omszałych torsach
macew
ich zgrzebne chałaty obrasta ślaz
ślimaki rozwijają nietrwałe filakterie
gdy zapada noc i zapala się menora
księżyca
chasydzi przerywają milczenie
toczą spór
modlą się ognikami płomienistych liter
dłońmi drzew wznoszą ku Najwyższemu skargę
cali czarni i poważni
starzy mężczyźni
z ich suchych dłoni
wypadają liście
zwinięte święte zwoje których wersety wyśpiewuje na stopniach ohelu
kantor wiatru
ale gdy zbliża się świt chasydzi tańczą osnuci całunem mgły
rabbi Elimelech uwielbia Bożą Chwałę
wysokim trelem słowika
ŚMIERĆ POETY
Odleciała dusza Pana Cogito
opuściła wątłe ciało
i spogląda teraz z wysoka
stojąc w blasku niebiańskich świateł
widzi drogę
którą Pan Cogito chodził we
Lwowie do szkoły
jaskinię w Lascaux gdzie
widział wspaniałe malowidła
świt ludzkości katedrę w Chartres
wojnę odległą o pięćdziesiąt lat
świetlnych
złoty warkocz w którym się zakochał
i nostalgiczną twarz
Profesora Elzenberga gdy
stawia retoryczne pytania w trakcie
kulminacyjnej części wykładu
pochylonych nad jego nieruchomym ciałem
bliskich
dusza Pana Cogito
pogodzona ze światem
uwolniona
od ciężaru ciała
wędruje teraz jasnym szlakiem
do Tronu Ojca
przy wtórze
lipcowej burzy
Z KAŻDYM ROKIEM
Z każdym rokiem jest ich coraz więcej
Z każdym rokiem są coraz bliżej
Wyciągają ręce
Modlą się
Płaczą
Pokazują Drogę
Coraz bardziej wyraźni
Coraz bardziej namacalni
Rosną
Jak drzewa
Zamieniają się w las
W ich włosach gniazda wiją ptaki
Po ich rękach skaczą wiewiórki
Pełni miłości i skupienia
Karmią mnie ciszą
Karmią mnie modlitwą
Symfonią na cześć Najwyższego
Niewyobrażalnie piękną
1.11.2007 Orle