NIEDZIELNA CISZA

22.03.2020 Jan Owczarek

CZYLI MIASTECZKO W NIEMCZECH

Obrazek niżej podpisany
Miasto Goerlitz
Bliskie Goerlitz
WeimarFuldaTybinga

    Urzekające są niemieckie miasta. Są naprawdę piękne. Jeszcze, jak do tej pory, nie spotkałem brzydkiego. Władze i mieszkańcy dbają o swoje miejscowości. Jest czysto, schludnie, kolorowo. Kwietniki, ławeczki, fontanny, tablice informacyjne. Wyakcentowane elementy starej architektury. W każdym z nich w rynku punkt informacji turystycznej, gdzie można otrzymać lub kupić za niewielką kwotę mapę okolicy, widokówki, odznaki i inne pamiątki. Każde z tych miast i miasteczek ma swoje niepowtarzalne oblicze. Żal ominąć po drodze takie miasteczko. Dlaczego tak jest? Co powoduje, że nie żałujemy wizyty w najmarniejszym nawet niemieckim mieście? W wielu z nich tak naprawdę nie ma jakichś szczególnych atrakcji. To chyba pewna elegancja i czystość, której nie spotkałem w miastach włoskich, francuskich czy belgijskich. Ale już w Austrii, Danii, Szwecji – tak.

Może dlatego przybyszowi z Europy środkowej te miasta wydają się kwintesencją europejskości. A może sprawia to historyczna architektura? Włoskie czy chorwackie miasta dawnej Republiki Weneckiej takiego odczucia nie wywołują. A przecież częstokroć są znacznie starsze niż miasteczka niemieckie. A może to kwestia doświadczenia architektury. Dla mieszkańca Polski, Czech i Węgier gust estetyczny kształtował gotyk, potem środkowoeuropejski barok i wiedeńska, praska czy berlińska secesja. Na południu Europy było inaczej. Tam raczej nie obdarzano zaufaniem strzelistych symfonii gotyku. Na Półwyspie Apenińskim wciąż panował szacunek do brył statycznych: koła i kwadratu (powtarzam za mistrzem Zbigniewem Herbertem). Zdarzały się, owszem, znakomite wyjątki, którymi są katedry w Mediolanie i Florencji, ale stabilne, przysadziste kształty architektury lepiej trafiały do gustów mieszkańców Italii. Przykładem niech będzie Bolonia. Stare średniowieczne uniwersyteckie miasto. Katedra w Bolonii wydaje się przysadzista i mało interesująca. Siedzi w rynku jak niezadbana stara handlarka handlująca pietruszką. Jest to pierwsze wrażenie, które jest tak naprawdę złudzeniem. Bo wnętrze katedry jest imponujące i zachwycające. Może to tak jest z kobietami, które nie wyglądają z zewnątrz szczególnie atrakcyjnie. Za to mają piękne wnętrze. Może jednak to porównanie jest zbyt ryzykowne i lepiej nie brnąć dalej w komentowaniu tego zestawienia. W każdym razie wnętrze bolońskiej katedry świadczy o tym, ze Włosi znali sztukę gotycką, nie bardzo chyba jednak umieli się odnaleźć w tym stylu i z radością powitali renesans.

    W Niemczech – odwrotnie. Nie ma zbyt wielu pamiątek po okresie odrodzenia, za to króluje gotyk lub barok. Miasta niezniszczone przez straszliwą Wojnę Trzydziestoletnią zachowały, czasem nawet w znacznym procencie, swoją substancję zabytkową z czasów średniowiecznych. Gotyk tu zresztą królował także i później, a po czasach triumfu architektury barokowej (Fulda) i klasycystycznej (Weimar), powrócił dumnie w XIX wieku jako styl neogotycki. Południe Niemiec chętnie widziało u siebie kamienny, piaskowcowy gotyk zwany francuskim, natomiast północ czerwieniła się budowlami z cegły (którą do pewnego czasu traktowano z pogardą jako budulec, bo przecież to nic innego jak wypalona glina).

   Na ziemiach dotkniętych Wojną Trzydziestoletnią przeważa barok. Zrujnowane obiekty a nawet całe miejscowości odbudowywano według obowiązujących wówczas kanonów architektonicznych. Urokliwe barokowe kamienice i, zwłaszcza, przepyszne kościoły i kościółki zdobią przestrzeń wschodnioniemieckich i południowoniemieckich miast. Szkoda, że coraz bardziej te świątynie pustoszeją. Na szczęście dzwonią dzwony z kościelnych wież. Ich dostojny ton uspokaja. Płynie nad polami nad nurtem Menu i Renu, rozlega się na zalesionych górach i w cichych dolinach.

   Niemieckie miasteczka nieodmiennie kojarzą mi się także z zapachem kawy i świeżych bułeczek. Tak na pewno pachną śniadania w Jugendeherbergen, w których z racji ekonomicznych wielokrotnie nocowałem na niemieckiej ziemi, ale również w ulicznych braseriach, piekarenkach, gdzie zdarzało mi się zjadać niedrogi poranny posiłek. Kilka rodzajów wędlin, sery różne, jajka, dżemy i miód oraz czekolada do smarowania i słodycze. To dawało mi chęć do wędrowania.

    Na rynkach miasteczek parasole przy kawiarniach i restauracyjkach. Kawa, piwo lśniące złotym blaskiem w lipcowym słońcu. Wrażenie porządku i elegancji. Tak właśnie jest na prowincji. Bo w dużych miastach to odczucie jest słabsze albo nie ma go wcale. To za sprawą etnicznych przemian, bo duże miasta stają się coraz bardziej multikulturowe. Kwintesencja niemieckości się oddala, czasem nawet dość śpiesznie i lękliwie. A jest nią nie to, co często ze względu na skomplikowaną wzajemną historię wydaje się nam, Polakom, jej istotą czyli wojny, ekspansjonizm, agresywna zaborczość, ale mieszczański porządek, stabilność, trochę może po protestancku oschła. Choć przecież Niemcy to nie tylko protestanci. No właśnie, ten mieszczański etos jest jakoś narodowi niemieckiemu bliski. Oszczędność, gospodarność, porządek, czystość. Mieszkańcy niemieckich miasteczek od pokoleń byli wychowani w duchu poszanowania porządku. Stąd wiedzieli, że otoczenie za oknem powinno być piękne i zadbane. Bo ono świadczy przecież o gospodarzu. Dlatego fontanna w ryneczku, kwiaty, kolorowe kamieniczki. Ławeczki, by usiąść i porozmawiać.

  Za niemieckim miasteczkiem dzikie i nieujarzmione góry albo łagodne wzgórza z falującym zbożem, czasem strome klify. Ale miasteczko czy miasto dawało poczucie niezmienności, trwania porządku, istnienia trwałych zasad, które pozwalały sensownie i godnie żyć. Wieże kościółków i kościołów, których sylwetki odbijają się w rzecznych falach Renu, Haweli czy Izary, dźwiękiem swoich dzwonów w niedzielny poranek przypominały o porządku wiecznym w codziennej krzątaninie. W której nigdy nie powinno zabraknąć miejsca na piękno.

Zobacz zdjęcia jako osobne strony: Bliskie Goerlitz * Weimar, znany nam z podróży do Marburga * Fulda, bliska mi kiedyś, często odwiedzana * Tybinga, w której byliśmy podróżując śladami Hoelderlina