Na skraju rozumu

18.05.2017 Teresa Jurczyk

Na tropie świętości we współczesnych Indiach

Obrazek niżej podpisany
Wiliam Dalrymple

Żyję w Europie, wychowałam się w kulturze chrześcijańskiej. Mam w domu milenijne wydanie Pisma Świętego. Więc nie ma co się dziwić, że z ciekawością sięgnęłam po "Dziewięć żywotów. Na tropie świętości we współczesnych Indiach" Wiliama Dalrymple'a. Jest to porywający zbiór reportaży, który z mnogości hinduskich wierzeń pokazuje te nabardziej zdumiewające, wręcz nieprawdopodobne, że wyznawane są i praktykowane już w dwudziestym pierwszym stuleciu. Autor stosuje taką metodę, że docierając do jednego zjawiska, dowiaduje się o innym, odszukuje podany trop, spotyka guru, mnicha, sadhu, bramina, poznaje suffitow i wahhabitów, wchodzi do akhary, na teren pól spalania zmarłych, do czcicieli czaszek, trafia na coś w rodzaju festiwalu baulów, do pracowni odlewnika bóstw, który jest dwudziestym trzecim z pokolenia tych rzemieślników, albo lepiej – artystów, rzeźbiących bóstwa. Oni nie tylko rzeźbią. Oni mają moc "tchnienia" w te figury żywych boskich istot z całą ich skuteczną potęgą. Poznaje kobiety uprawiające rytualną prostytucję. Ale to tylko część opisanych zjawisk. W pierwszym reportażu mniszka, wywodząca się z zamożnej rodziny, jako piętnastoletnia dziewczyna opuszcza dom, wyrusza za swoim guru, wyrzeka się wszystkiego, pozwala nie zgolić głowę, ale powyrywać wszystkie włosy. Indie to kraj, gdzie buddyści żyją obok islamistów, a wyznawcy Allacha jeszcze dzielą się na nietolerujące się wzajemnie grupy. A co region, co miasto, co wieś, tam można się spodziewać kultu innych bogów i bóstw. Nie tylko Szakti, Wisznu z jego wcieleniami, którymi są Rama i Kryszna.

Chłopiec, syn bramina, przyjaźni się z kolegą z mahometańskiej rodziny, a kiedy poznaje innego mnicha, zostaje zauroczony jego duchowością, opuszcza dom, skazując się na odrzucenie przez nabliższych„ na ich nienawiść, na niesamowitą poniewierkę, którą znosi z pokorą, by nie zboczyć z raz obranej, umiłowanej ścieżki. Kiedy czytam o praktykach ascetycznych wyznawców bogów czy bóstw, myślę sobie, że katolickie dwa ścisłe posty w roku są zupełną bagatelą w stosunku do tego, jakich wyrzeczeń oni się podejmują. Na przykład budzą się o trzeciej w nocy na kilkugodzinne medytacje i modły. Spożywają posiłek raz dziennie. Nie tkną niczego, co żyje, mrówki, komara, mszycy. Przecedzają wodę, by nie połknąć niechcący czegoś, co żyje, a jest niewidoczne dla oczu. Inni na czas próby, my byśmy powiedzieli nowicjatu, oddalają się do jaskini bez światła, z drastycznie ograniczonymi napojami i pożywieniem, z potrzebą wykonania nieslychanej ilości pokłonów, które wymagają padnięcia całym ciałem na ziemię. Poskramiają ciało, wyzbywają się pragnień, wyciszają popędy, wyzwalając się od wszystkiego, co cielesne i materialne. Robią w sobie miejsce na siłę duchową.
Jest i drugi biegun wierzeń, baulowie na przykład nie potrzebują żadnych świątyń, żadnych rzeźb, żadnych paru, czyli malowidel ilustrujących święte teksty, które, w trakcie wygłaszania eposu, przywołują bóstwa. A te spełniają prośby wyznawców. Baulowie nie potrzebują żadnych klasztorów, aśramów, im wystarczy spotkanie, taniec, śpiew, marihuana, doświadczenie smaku życia we wszystkich jego aspektach. Autor pisze o spotkaniach wyznawców Ma Tary, a ta bogini ma dwa oblicza, z jednej strony jest miłosierna, spiesząca z pomocą, z drugiej zaś jest wyrafinowanie okrutna i bezwzględna. "Panuje tam namacalne poczucie wspólnoty wśród nadwrażliwych, wyrzutków, obłąkanych i nieprzystosowanych, którzy przybywają tu, by wieść swój żywot i którzy gdzieś indziej byliby może w zamknięciu, skuci łańcuchami, odurzeni środkami uspokajającymi, ukrywani przed światem, wydrwiwani czy mijani z daleka" Oni funkcjonują tu (w tym przypadku na polach spalania zwłok), trwając "…na pograniczu życia i na skraju rozumu (…)Tu czci się ich i szanuje jako oświeconych szaleńców, pełnych szalonej mądrości".

Od czasu do czasu znajduję w tej książce myśli, które uderzają uniwersalną trafnością. Autor cytuje Latifa: "Nie zabijaj niewiernych, zabij własne ego". Tenże mędrzec i poeta powiadał:"Dobre czyny przynoszą dobre skutki, a skutki złych czynów są złe". Zaś jedna ze starych hinduskich ksiąg mówi "Ludzie, którzy nie uzyskali duchowych skarbów w młodości, giną jak stare czaple w jeziorze bez ryb." I radzi, by unikać w młodości czterech rzeczy: pożądania, zachłanności, dumy i przywiązania." Kiedy czytam o tych praktykach, rytuałach, o szukaniu oświecenia, zwracam uwagę na następujący akapit "Wszystkie religie są jednym, utrzymywali święci sufizmu, stanowią jedynie różne manifestacje tej samej boskiej rzeczywistości. Nie jest ważny pusty rytuał meczetu czy świątyni, lecz liczy się zrozumienie, że droga do boskości wiedzie przez bramę ludzkiego serca, że wszyscy mamy raj w sobie, jeśli wiemy, gdzie go szukać".
I to mi się spodobało. Poszukajmy raju w sobie lub wokół siebie Tak mi właśnie przyszło na myśl. A jeszcze cofając się do robionych na bieżąco natatek, przywołam następująćą myśl, niby nieodkrywczą, a jednak: "…dobre czyny i dobry karman przyciagają do nas ludzi i wzbudzają w nich miłość, natomiast złe czyny odstraszają i wywołują wstręt". Wczoraj oglądałam dziennik i przypomniały mi się słowa z wiersza Latifa: "…walczycie jeden z drugim/Zawsze rozdzierając się na strzępy/Za przywilej ogryzania kości".

Wiliam Dalrymple "Dziewięć żywotów. Na tropie świętości we współczesnych Indiach", przełożyła Saba Litwińska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.

Zobacz zdjęcia jako osobne strony: Wiliam Dalrymple