MARIA SUCHECKA W PODRÓŻY

03.11.2014 Jan Owczarek

recenzja zbioru poetyckiego „Piranie albo grymas Darwina”

Obrazek niżej podpisany
sp
Piranie albo grymas Darwina

       Podróż niejedno ma imię. Bywa pielgrzymką, wędrówką, czasem tułaczką. Zawsze jest źródłem poznania otaczającego świata. Jego złych i dobrych stron. Brzydoty i piękna. Potem próbujemy ogarnąć, uporządkować doświadczenie podróży. Przeżyć ją – niejako – jeszcze raz. Podróż to także częsty temat poetycki. Peregrynacje poetów różnych epok znalazły niejednokrotnie swój wyraz w wierszach i poematach. Są zapisem nie tylko obrazów i wzruszeń, ale często także pretekstem do refleksji ogólniejszych, tłem dla poważnych zamyśleń nad sobą i światem.

       Najnowszy tomik Marii Sucheckiej, jeleniogórzanki, emerytowanej dziennikarki i autorki kilku zbiorów poetyckich oraz tekstów prozatorskich, zatytułowany „Piranie albo grymas Darwina” jest też liryczną pamiątką z podróży. Dwóch różnych podróży – dodajmy. Bo zbiorek kompozycyjnie Można podzielić na dwie części. Pierwszą z nich stanowi mentalna  peregrynacja po mrocznych zaułkach (co sugeruje bardzo interesująca okładka książki z reprodukcją ciemnofioletowego i niepokojącego obrazu Itsumi Tozawy) ludzkiej natury, natomiast w dalszej części tomiku znajdziemy garść poetyckich spostrzeżeń z rzeczywistej podróży po krajach, w których wyraźną dominantę stanowi kultura muzułmańska.

     Wspomniana wyżej refleksja poetki nad naturą człowieka jest jak spacer w dość osobliwej menażerii. Autorka nie waha się ukazać pewnych zachowań ludzkich w ujęciu behawioralnym. Ludzie w wierszach tego tomiku to pawie, lisy, skunksy, a także drobniejszego płazu fauna jak owsiki, plujki, pierwotniaki. Świat ludzkich relacji pokazany jest jako sfera nieustającej walki, pożerania się, wreszcie pasożytniczego żerowania na kimś czy ostatecznie bezmyślnego istnienia. Czy zadeklarowany w tytule zbiorku darwinizm to prawda o człowieku? Cała o nim „naga prawda”, pozbawiona sentymentalnej czy religijnej otoczki? Może tak właśnie jest, co przecież obserwujemy na co dzień, że człowiek człowiekowi wilkiem, pełno hien i sępów, szczwanych lisów, domowych kur (co to już niejednego orła zadziobały – to z aforyzmów Leca), czy żmij, tytułowych piranii i wszelkiej maści pasożytów. Ale przecież są i orły i ofiarne pelikany, wierne psy i arystokratyczne koty, barwne motyle i nieśmiałe sarny. Takie odniesienia ludzkich postaw do wyobrażonych przez nas charakterów zwierząt można długo jeszcze mnożyć. Czy zatem Maria Suchecka nie przedstawia zbyt uproszczonego, zredukowanego wizerunku człowieka? Czy ma rację?

      Wydaje się, że „darwinistyczne” wiersze Sucheckiej są plonem jej pesymistycznego spojrzenia na człowieka i jego naturę po niemiłych jakichś doświadczeniach. Przecież w tomach wydanych wcześniej świat jawi się poetce zupełne inny. Jest w nim coś niewyrażalnego, jakaś tajemnica, przed którą autorka „Bożej reżyserii” pochyla się z pokorą. I więcej tam radości i śpiewu. A jednak wiersze z najnowszego zbioru wydają się emanować jakąś dotkliwą prawdą o nas samych. Niepokoją jak spojrzenie w lustro, w którym odbija się nasz wizerunek, inny od oczekiwanego. Niemało jest bowiem opisanych w tych wierszach „insektów” i „gadów”. Weźmy chociażby wiersz „Sfora”:

                                      Łączą się w stada

                                     (…)

                                     Sfora krąży

                                     osacza

                                     nie wpuści w stado

                                     zagryzie

       Tak przecież jest. Poetka precyzyjnie trafia w samo sedno mechanizmu ludzkiej sfory, mechanizmu funkcjonowania różnych oficjalnych i nieoficjalnych grup i grupek, które nie potrafią zaakceptować „obcego”. Sfora osaczy go, zagryzie, zniszczy. Najczęściej z powodu słabości w pojedynkę, takie słabe jednostki łączą się w stada i kiedy czują siłę grupy, mogą  gryźć i kąsać bezkarnie. Często niewidocznie.

     

      Bywają też podstępne lisy, udające przychylność, a atakujące niespodziewanie, gdy przełamią barierę nieufności u zaatakowanego:

                                     Prawie otrze się

                                     miękkim futrem

                                     niby tak przyjaźnie

                                     a zaatakuje

                                     kiedy będziesz

                                     się najmniej spodziewać

                                                                 („Lis”)

      Z kolei „Modliszka” to wyrafinowana i bezwzględna kobieta, przywabiająca i pożerająca naiwnych i nieświadomych mężczyzn. Wiersz przypomina pesymistyczną mizoginiczną refleksję nad naturą kobiety w dramatach Augusta Strindberga:

                                     upolować samca

                                     rozświergotaniem śmiechu

                                     feromonami (…)

                                    

                                     modliszce jest wszystko jedno

                                     byle można było

                                     ofiarę pożuć

                                     połknąć i wypluć

                                     zostawiając karty bankomatowe

                                     zmieniony zapis w testamencie

                                                                   („Modliszka”)

        I przecież spotykamy takie bezwzględne kobiety. Działające w dokładnie taki sposób, jak  o tym mówi autorka „Piranii albo grymasu Darwina”. Nie liczące się ani z Dekalogiem, ani z powszechnie przyjętymi zasadami uczciwości w relacjach z drugim człowiekiem. Tym podlejsze, że wykorzystujące czyjąś naiwność czy po prostu naturalną prostolinijność charakteru drugiej osoby, zakładającej, że inni są też uczciwi. A przecież nie wszystkie kobiety są modliszkami. Ileż jest pięknych, biblijnych „niewiast dzielnych”, szlachetnych, wiernych i mądrych. Gotowych się poświęcać, służyć w imię spraw większych niż uzupełnianie osobistego budżetu. Dlatego też poetyckie spostrzeżenia Sucheckiej wydają się być obrazem człowieczeństwa przyczernionym i niepełnym.

       Zupełnie inną tonację mają wiersze pomieszczone w dalszej kolejności. Jak w mickiewiczowskich sonetach sztafaż pejzażu jest pretekstem wywołującym refleksje ogólniejszej natury. Oto piękny wiersz „Obudzenie – Muezin I”:

                                      Jeszcze księżyc

                                      odbija się w morzu

                                      Promenada śpi

                                      Małe oliwki

                                      nabrzmiewają

                                      sokiem

                                      (…)

                                      Muezin budzi ze snu

                                      Jego słowa

                                      łkają

                                      cichną

                                      wzbierają

                                      Allach jest wielki

                                      a jego lud

                                      jeszcze uśpiony

        Ukazany tu został codzienny rytuał mahometańskiej „pobudki”. Niezwykłość klimatu tej chwili stała się dla poetki inspiracją do jej opisania. Ale niepokojąco mogą brzmieć słowa kończące wiersz. Czy chodzi po prostu o to, że jeszcze wierni synowie Allacha w sposób naturalny śpią, czy może jest tu jakaś sugestia, że muzułmanie jeszcze śpią, a przecież się obudzą i może należy się obawiać głosu muezina, gdy wezwie lud do świętej wojny? Jednak inny wiersz „Muezin II” uspokaja. Głos muezina to głos rozpaczy, ze wierni synowie i córy Allacha nie chcą słuchać słów Koranu i za nic mają święte sury płynące ku nim z wież minaretów. Wierni niewierni lekceważą głos muezina gdy:

                                    Muezin łka dalej

                                    Allach milczy…

                                    Allach zaciska zęby…

                                    Traci cierpliwość…

                                    Tsunami

                                    jeszcze zaczeka (…)

     A może jednak wzywał ku świętej wojnie „ku unicestwieniu/ na dworcu/ w wieżowcu/ na bazarze/ w hotelu?/ Wszak wojna trwa/ w tobie we mnie  („Muezin III”). Jak przestroga brzmi wiersz „Noc w Belgradzie”. Ludzie bawią się, cieszą panującym pokojem, ale ze szczelin ziemi wydobywa się jeszcze nie tak przecież dawny opar wojennej krwi. Ludzie „jakby nie czuli/ oparów krwi/ jakby ogłuchli na tamte detonacje (…) Starzy/ za stołami podłej knajpy/ w samym środku miasta/ nad pustymi szklankami/ tkają/ nowy gniew/ i nową wojnę/ Złe przeczucie drzemie w neonach” („Noc w Belgradzie”).

     Przyznam, że w podróży przez Bałkany miewałem podobne odczucia i skojarzenia jak autorka „Nimf błotnych”. Mimo słoneczności i błękitu jakiś ciężar przygniata tę ziemię. Myślę, że wrażliwość poetycka pozwala łatwiej dostrzec ową dysharmonię (o której pisał też Byron w swoim „Giaurze”). Ta ciężko doświadczona kraina oddycha spokojem rannego zwierzęcia. Dlatego wiersz „Noc w Belgradzie” wydaje mi się tak lapidarnym i celnym uchwyceniem istoty tego ukrytego pod maską spokoju napięcia.

   Jeszcze jedną kategorią utworów w omawianym zbiorze stanowią refleksje bardzo różne. Wszystkie wyróżnia – co podziwiam- jakaś precyzyjna trafność spojrzenia, umiejętność uchwycenia istotnego problemu. Sytuacyjny obrazek jest punktem wyjścia dla Marii Sucheckiej w przedstawieniu spraw małych i wielkich. Częściej małych. Ale rzeczy wielkie przecież składają się z małych. Ucieczka przed zgiełkiem miasta w ciszę gór nie udaje się, bo „turyści”, masowo drepczący na Śnieżkę, niosą to miasto i jego gwar ze sobą, w wytworzonych przez cywilizację sztucznych wytworach („Ucieczka w marzenie”). Wśród celofanów, puszek po piwie, butelek „tylko skorupka jajka/ wydawała się/niewinnym/ znakiem/ Natury”. W innym wierszu Maria Suchecka zastanawia się nad atawistyczną tęsknotą człowieka do Natury, do rzeczy odwiecznych – jak ogień choćby. Nawet w salonie ludzie skupiają się przy kominku, zapatrzeni w pełzające po szczapach jęzory ognia:

                                         Stoimy u wejścia

                                         do jaskini nocy

                                         Odczyniamy

                                         toksyny cywilizacji

                                         drewnem

                                         dorzucanym do ognia

                                         Pachnie kadzidłem

                                                             („Przy ogniu”)

         Najnowszy tomik Marii Sucheckiej, wydany przez Spółdzielnię „Słowo Polskie”, jest z pewnością niebanalnym poetyckim zapisem przemyśleń autorki. Jak już wspomniałem, daje się w nim dostrzec rzadką umiejętność wyostrzonego spojrzenia na rzeczywistość. Zredukowane do cech szczególnych charaktery i postawy ludzkie emanują swoją ciemną wyrazistością. Inne wiersze są wyrazem świadomego obserwowania otaczającego świata, który pod łudzącym blaskiem skrywa oblicze ciemne i nieodgadnione, jak obraz japońskiej artystki Itsumi Tozawy, który zdobi pierwszą stronę okładki.

Maria Suchecka, Piranie albo grymas Darwina, Spółdzielnia „Słowo Polskie”, Wrocław 2014, s. 63

Zobacz zdjęcia jako osobne strony: Piranie albo grymas Darwina