Wałbrzych
Wydaje mi się, że nie straciłam żadnej chwili, czas wypełniony po brzegi możliwości. Przerywnikiem w codziennych obowiązkach jest ogród. Niby nic nadzwyczajnego, ale lubię tam wpadać chociaż na chwilę. Rankiem sprawdzam ilość wody deszczowej zgromadzonej w misce pod rynną, często siadam na ławce z kubkiem wody i delektuję się widokami wałbrzyskich gór, cudnymi kolorami jesieni, wiatrem kołyszącym delikatnie moje sroczki. Prześliczne, delikatne, zapraszające do tańca Eurydyki w białych, blado i ciemnoróżowych sukienkach wprawione w ruch tańczą, tańczą, tańczą. Koperkowe zielone woale misternie uzupełniają w całości ich subtelność. Nie są straszne im jeszcze jesienne chłody, słota i ciemne noce. Wprawione w ruch ciągle tańczą na jednej dość stabilnej łodydze, jak najfrywolniejsze baletnice. Nie straszni im Orfeusze pędzącymi potężnymi budzącymi niekiedy grozę maszynami. To nie rydwany zaprzężone w konie grzywacze, nie dwukołowe riksze, ale ludzkie dziwaczne wytwory, które niczemu i nikomu za bardzo nie służą. Eurydyki subtelnie rozkołysane jakby zaprzeczenie współczesnego świata uśmiechają się wzajemnie w nieprzerwanym tańcu do pierwszych przymrozków, ciągle w tych samych barwach jeszcze wczesnego lata, niezmiennie radosne. Udziela mi się ich prześliczny widok, uśmiecham się do nich i do pani Marty prawie biegnącej do swoich podopiecznych na codzienny dyżur. Jeszcze łyk wody z kubka, ostatnie być może spojrzenie na ogrodowy wyimaginowany antyczny świat i wracam do domu, do pogodnej seniorki. Staruszka spojrzeniem wita mnie serdecznie, spogląda na gołębie siedzące na dachu karmnika i pyta – dałaś kurkom jeść? One chyba głodne, tam chyba nic nie ma, jesteś niedobra.
Spoglądam na nią, potem z okna na ogród, na gołębie przytulone do siebie, na tańczące w tle barwne Eurydyki i znów na staruszkę. Odpowiadam – dobrze, mamo, idę dać jeść kurkom, już idę, i zatańczę wraz z boginkami szalony taniec w wirze jesiennego wiatru. Zobacz, twoich kurek już nie ma, odfrunęły na chwilę w parze, a Eurydyki są, one ciągle tańczą i tańczą, tak samo jak nasze sroczki na Pałukach.
Na przekór wszystkiemu siadam na sofie obok seniorki, chłodnymi dłońmi głaszczę ją po policzkach, uśmiecha się, jest pogodna, a za oknem tańczące Eurydyki i znów para tych samych szarych gołębi czule przytulona, siedząca na dachu karmnika, tak jak my obok siebie blisko, razem.