Emeryt w butelce - proza

20.02.2012 Bronisław Wypych

Emeryt w butelce

Pan Nowak wypuścił z ręki szklankę z gorącą herbatą, gdy usłyszał że dopiero w wieku 67 lat otrzyma godną emeryturę. Słuchał przemówienia premiera z uchem przy telewizorze, czy aby wódz się nie przejęzyczył, tak dziś trudno go zrozumieć, a godną i głodną dzieli tylko jedna spółgłoska. Po orędziu głowy państwa przeżegnał się dwa razy, wzniósł oczy do nieba jak ksiądz Kordecki pod Częstochową i wyszeptał: to cud.

Na początku cieszył się, gdy premier Buzek ogłosił reformę emerytur: „Każdy ubezpieczony będzie miał prawdziwe pieniądze a nie wirtualne”, tłumaczył wówczas. Emerytura jego matki nie przypominała nawet wirtualnej i gdyby nie pomoc syna umarłaby z głodu.

- Komuchy! w końcu ktoś się za nich wziął! – krzyczał do telewizora. - Nareszcie. Podliczą i jeszcze się okaże, że mama dostanie więcej.

- Ależ Józiu, nie gorączkuj się, bo ci ciśnienie skoczy – uspokajała go żona. - Czy twój pracodawca przyznał się kiedyś, że źle ci naliczył pensję?

- To nie to samo, ja mogę w każdej chwili sprawdzić jak długo pracowałem i ile zarobiłem.

- A ZUS do tej pory nie mógł?

- Nie, bo pracowali tam sami złodzieje.

- Acha, a po reformie przyjdą uczciwi i znajdą się pieniądze?

- Kobieto nie znasz się na polityce. Ci na górze najlepiej wiedzą, jaką mamy mieć emeryturę, sami też ją będą otrzymywać.

- Oni nigdy nie zostaną emerytami, prędzej my pójdziemy na zasiłek.

- Na żaden zasiłek, uważasz, że ja, taki zdrowy byk - pokazał mocne bicepsy - mógłbym pobierać pieniądze za nic. Nigdy.

Panu Józefowi pukała pięćdziesiątka na karku, ale miał pracę i był zdrowy: oby do emerytury, powtarzał żonie.

Euforia go ogarnęła, gdy tenże sam premier ogłosił reformę służby zdrowia. „Każdy pacjent będzie wiedział, za co płaci, każdy szpital będzie wiedział, za co leczy. Kasa Chorych będzie wiedziała gdzie są pieniądze”. Zaczęło się źle, toczyło się jeszcze gorzej. Na początku musi być źle, żeby potem było dobrze, tłumaczył pan Józef każdemu.

- Józiu uspokój się, bo ci serce wysiądzie – łagodziła podniecenie żona. – Przecież dyrektorzy szpitali też kończyli szkoły i znają się na matematyce. Czy do tej pory zamiatali nasze pieniądze pod dywan? Będziemy chodzili od Annasza do Kajfasza i szukali specjalisty. Oj będzie bałagan – lamentowała pani Zosia.

- Już ci mówiłem, że nie znasz się na polityce. Mówię ci będzie lepiej. W końcu ci na górze wiedzą, co dla nas na dole jest najlepsze – urwał komentarz pan Józef.

Pani Zosia, kobieta 50 plus, właśnie straciła pracę w szwalni. Nazwali to redukcją etatów. Całe życie nic nie robiła tylko szyła. Teraz zaczęła poznawać smak bezrobocia. Kobiet szukali i owszem, młodych, ładnych, z czterema językami, dwoma fakultetami i przed dwudziestką. Nie będzie tak różowo, wzdychała coraz częściej, człowiek jest tak skonstruowany, że kiedy pracuje nic go nie boli, a jak przestanie, to zaraz odzywa się kręgosłup, nogi, ciśnienie i inne choróbska. Oby do emerytury, to już nie długo.

Pan Nowak aż skakał z radości, gdy usłyszał o trzech filarach. Premier zachęcał do oszczędzania, by na starość móc się wzmóc, i tak jak zachodni sąsiedzi wyjeżdżać na Bahamy, Majorkę czy chociażby Chorwację. Pan Józef drapał się w głowę, z czego by tu jeszcze zaoszczędzić. Jakaś dziwna zależność występowała w jego zarobkach, im więcej pracował, tym mniej mógł odłożyć. Mimo że zamówień w zakładzie stolarskim, gdzie pracował, było więcej, to jemu nigdy nie wystarczało do pierwszego, chociaż rodzina kupowała to, co zwykle, świeciła tak, jak zawsze i wody używali mniej.

- Przestań brać nadgodziny, bo się wykończysz – ostrzegała żona. – Nigdzie na starość nie wyjedziesz, chyba że na cmentarz.

- Nie znasz się na ekonomice. Im więcej pracuję, tym więcej odkładam na emeryturę. I pojadę do Włoch zobaczyć papieża. Nie tylko Niemcy mogą jeździć po świecie.

- Nie dorównasz im – pukała się w czoło. – Niemiec, gdy tylko zaczyna pracować, wie ile uzbiera na starość. Polak nigdy.

- Po to będę właśnie odkładał w drugim filarze, żebym wiedział ile mam pieniędzy. Poza tym będą one na mnie pracowały.

Lata mijały, państwo Nowakowie zbliżali się do sześćdziesiątki i liczyli każdy dzień do emerytury. Pani Zofia teraz pobierała zasiłek z MOPS - u w wysokości 230 złotych, po cichu dorabiała szyciem: kokosów nie zbijała, ale gdyby się tam dowiedzieli, zabraliby jej tę „pomoc”. Pan Józef chwalił się młodszym kolegom.

- 42 lata pracy, ani dnia przerwy.

Jego zapał opadł do zera, nawet poniżej zera absolutnego, w chwili gdy zwaliła się na niego hałda drewna, złamał nogę i zaczął poznawać na niej uroki służby zdrowia. Po kilku miesiącach dostał odszkodowanie i pieniądze poszły na leki, rachunki i długi. Pani Zosi zabrano zasiłek, tłumacząc, że ich sytuacja się tak bardzo poprawiła, że obecnie pomoc jej się nie należy. Pan Józef szybko wrócił do pracy, mając nadzieję na podreperowanie domowego budżetu, ale ledwo się rozkręcił, gdy wezwał go szef.

- Sam pan widzi, co się u nas dzieje, ledwo wiążemy koniec z końcem. Nie pociągniemy długo – powiedział mu wręczając wymówienie – a panu zbliża się okres ochronny. Nie mogę sobie wiązać rąk. Przykro mi.

Pan Józef wrócił do domu krokiem chwiejnym, rzec można pijanym. Usiadł w fotelu przed telewizorem, przerzucał kanały i zaczął czuć coś w krzyżu, a gdy usłyszał w wiadomościach o zmniejszeniu zasiłku pogrzebowego, rozbolała go też głowa.

- Mnie to nie dotyczy, mogą nawet w ogóle go zabrać – powiedziała 85 - letnia mama – i tak od lat odkładam sobie na ostatnią godzinę. Niedługo mnie pochowacie, to pamiętaj pieniądze mam schowane w pościeli.

- Co też mama mówi. Mama musi żyć jak najdłużej, kto nas teraz będzie utrzymywał. – I nagle skoczył na równe nogi krzycząc – ostatnia godzina! drugi filar! filar! filar!

I pobiegł do biura, gdzie od lat płacił składki. Młoda szczupła dziewczyna o anielskim uśmiechu od razu mu obliczyła.

- Pani to na chleb i margarynę nie starczy – jęknął patrząc na sumę.

- Dzisiaj nie, ale za trzydzieści lat będzie pan jeździł na Florydę.

- Ależ ja tak długo nie pożyję – i wyszedł załamany.

Problem jego składek po miesiącu rozwiązał sam premier, zabierając część na pokrycie długów państwa. Pan Józef zastanawiał się, z czego on ma pokryć własne. Po długich próbach, obejściu znajomych, biadoleniu i prośbach znalazł pracę przy rozbiórce domu.

- Jestem elastyczny – reklamował się u młodego szefa, pamiętając co mówiła mu urzędniczka w pośredniaku.

- Ale na czarno, pan rozumie, że nie mogę go zatrudnić na legal. I jak? – młodzik wypluł gumę do żucia.

Zbliżał się koniec roku, grosz jest zawsze potrzebny, tym bardziej że słyszał o nowej fali rewolucji w służbie zdrowia.

- Józiu nie gorączkuj się, premier mówi o ewolucji – poprawiła go żona. – Będziemy stopniowo i łagodnie przechodzić do uproszczonego systemu eliminacji… - czego? tego już nie zrozumiała.

Koniec roku był dla pana Józefa bardzo pracowity. Najpierw rodzina obliczyła ile ma zaskórniaków, potem ile leków za nie mogą kupić i ruszyła w miasto; najpierw po lekarzach, potem po aptekach. Matka pana Józefa nie wytrzymała tempa i w święta Bożego Narodzenia znalazła się w szpitalu. Stroskany syn biegał codziennie z bułką, mlekiem i obiadem. Gdy pytał lekarza o jej zdrowie, za każdy razem pod białym fartuchem unosiły się ramiona.

- To już pora, to już wiek, my już nic nie poradzimy. Przychodzi taki czas i materia się sypie. Pan rozumie.

Prawdę mówiąc, nic nie rozumiał. Kochał matkę, chciał żeby żyła jak najdłużej, z drugiej strony, jeśli pozwoli jej tu umrzeć, kto opłaci czynsz, wodę, energię i gaz.  

- Mamo musisz jeszcze żyć przynajmniej pięć lat – powiedział ze łzami i wypisał ją ze szpitala.

W styczniu słuchał z zapartym tchem przemówienia premiera, przy słowach godny wiek emeryta wypadła mu z rąk szklanka.

- To cud! cud! – krzyczał na kolanach.

- Co się stało? – żona wbiegła do pokoju.

- Na zasiłku moja emerytura mi urośnie. To cud.

- Józiu, to nie tak, nie tak, na pewno znowu coś źle zrozumiałeś - próbowała okiełznać podniecenie męża. - Jeśli będziesz pracował, jeśli będziesz pracował.

 Ale pan Józef już tego nie słyszał, z radości, że w wieku 67 lat przejdzie na głodną emeryturę chwycił się za serce.

Z nowym rokiem, dzięki przemyśl(a)nej opiece zszedł pierwszy z przyszłych, niedoszłych emerytów.

Robert Bogusłowicz