Chiński koszmar

24.04.2017 Maria Suchecka

kult jednostki i komunizm - do czego mogą doprowadzić

Obrazek niżej podpisany
czarne
Prowadzący umarłych

Od tej książki nie można się odwerwać. Jest pełna nienawiści i okrucieństwa, goryczy i jadu, a jednak czyta się ją jednym tchem, a kiedy podnosi się głowę, patrzy dokoła i mimowoli czowieka ogarnia radość, że żyje w spokojnym, cywilizowanym kraju. Bo cokolwiek byśmy powiedzieli o tych międzypartyjnych szarpaninach, nie są to sprawy, które przeżyli Chiińczycy./Liao Yivu w zbiorze wywiadów "Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe Chiny z perspektywy nizin społecznych" pokazał panoramę zdarzeń z Kraju Środka od zwycięstwa rewolucji komunistycznej w 1949 roku po czasy współczesne. Aż wierzyć się nie chce, jaką nienawiść zaszczepiła ideologia komunistyczna. Jak niszczyła wszystko, co choćby z lekka trąciło czasami minionej tradycji, stosunków społecznych idt itp. Społeczeństwo musiało afirmować wodza,okazywać bezwzględne posłuszeństwo przedstawicielom wszystkim szczebli komunistycznej władzy. Nauczyło się inwigilowac siebie nawzajem, donosić, wymierzać kary i samosądy. Okrucieństwo, jakiego dopuszczali się przedstawiciele klasy panującej, czyli ludu, przechodzi wszelkie pojęcie. Tortury, obcinanie języków, zmuszanie do połykania ekskrementów, zadawanie wyrafinowanych mąk było na porządku dziennym. Obwinionych o wrogość wobec najleszego z wodzów i najlepszego ustroju wielokrotnie przesłuchiwano, stawiano pod osąd sąsiadów, całych społecznosci wiejskich i miejskich.

Yivu urodził się w czasach wielkiego głodu, cudem przeżył. Pamięć dziecka zarejestrowała jednak to, co było mzliwe. Resztę poznał i utrwalił podczas wywiadów z ludźmi, którzy przeżyli wszystkie fazy historii komunistycznych Chin. Dotarł i do ofiar, i do oprawców. Rozmawiał między innymi z trędowatym, opatem zniszczonego klasztoru, kierownikiem komitetu sąsiedzkiego, który dokonywał licznych przesłuchań i dręczył obwinionych, z kontrrewolucjonistą, śpiewakiem ulicznym i byłym czerwonogwardzistą. Jednocześnie przywoływał pamięć o dawnej tradycji, o niszczonych rytuałach, obyczajach i tym wszystkim, co dla pokoleń było ważne i święte, a co było skutecznie niszczone. Opat zniszczonego klasztoru wyznaje: "Żaden człowiek nie dysponuje władzą zniszczenia Buddy w ludzkich sercach. A to dlatego, ze Budda jest nam niezbędny jak powietrze, którym oddychmy i woda, którą pijemy. Od niego pochodzi wszelka dobroć,wyrozumiałość, współczucie i mądrość. Gdyby nie wiara w Buddę, nigdy bym nie przetrwał tamtego trudnego okresu".

Rodziły się nowe rytuały, nowe uwielbienie dla wodza w miejsce Buddy. Opowiada śpiewak uliczny. "Urodziłem się 11 kwietnia 1969 roku po zakończeniu Dziesiątego Zjazdu Partii Komunistycznej. W nowej chińskiej konstytucji Przewodnczący Mao wyznaczył na swojego następcę Lin Biao. Cały naród wyległ na ulicę, żeby świętować. Z tej okazji rodzice nadali mi imię Queyao, czyli Skakać z radości" Lin Biao nie przeżył tej radości, musiał uchodzić do Kraju Rad i zginął w wypadku lotniczym Od czasu do czasu na marginesie tych wstrząsających relacji pojawiają się zdania o charakterze sentencji. Na przykład przedsiębiorca pogrzebowy mówi, że "Piękno nie jest trwałe. Jego losem jest zniszczenie". A "Najstraszniejszą częścią życia nie jest śmierć, tylko utrata, która wiąże się ze śmiercią".

Inny z rozmówców wspomina lata pięćdziesiąte, okres,który Mao nazwał Wielkim Skokiem Naprzód.Chciał doścignąć ZSRR i przegonić technologicznie USA. Każdy musiał przyłożyć ręki do pozyskiwania stali. Rekwirowano posągi Buddy, nawet naczynia kuchenne. Zamieniano piece na przykład w kuźniach na piece do przetopu złomu. Zniszczono wielkie połacie lasów, zaburzając ekosystem, by palić w tych piecach. Surówka okazała się marna i nie do użycia, ale co zniszczono, to okazało się nie do odzyskania. W tym czasie zakazano nawet korzystania z prywatnych kuchni. Wszyscy mieli być żywieni we wspólnych jadłodajniach. Racje żywnościowe były głodowe, ale funkcjonariusze reżymu nie narzekali na brak pożywienia. Dochodziło do aktów kanibalizmu. W wielodzietnych rodzinach, zanim zaczął obowiązywac nakaz posiadania jednego potomka, zabijano i zjadano dzieci. Ponieważ specjalne straże pilnowały nocami, by w żadnym domostwie nie unosił się dym z komina, tak właśnie stwierdono, że pod osłoną nocy jedna z rodzin gotuje mięso. Mięso z najmłodszej dzewczynki, której nie było czym nakarmić.   Jeden z rozmów w ocenia: "…cały kraj był jak jedno wielkie więzienie. Partia koordynowała każdy aspekt życia – jedzenie, picie, sikanie, sranie, narodziny, małżeństwo i śmierć."

Taki obraz Chin nie mógł być opubliczniony, a jak pisze Yiwu, jeszcze ofiary nie zostały zrehabilitowane, jeszcze narodu nikt nie przeprosił za lata głodu, który pochłonął miliony ofiar, za pogrom uczestników protestu na placu Tian'anmen, ani za zbrodnie rewolucji kulturalnej. Autor spędził kilka lat w więzieniu. On, pisarz i dziennikarz, nie mógł pracować w swoim zawodzie. Materiał do książki cudem znalazł się na Zachodzie. Tam został przetłumaczony na angielski, a polskie wydanie jest właśnie tłumaczeniem z tej edycji. Zaś autor został laureatem prestiżowych nagród.

LiaoYiwu, Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe Chiny z perspektywy nizin społecznych. Z angielskego przekładu Wen Huanga tłumaczyła Agnieszka Opokojska. Wydawnictwi czarne, Wołowiec 2011.  

Zobacz zdjęcia jako osobne strony: Prowadzący umarłych