Bożydar, część 4

22.03.2012 Bronisław Wypych

Powieść kryminalna

Czarnobiała, niema burleska filmowa bez raqtime jest, jak kobieta bez perfum, twierdził Bożydar. Dziwaczeję, na starość powinienem zbierać znaczki, albo łowić ryby. Nie to nudne. Zbierać butelki. Puste? na co komu. Pełne się nie utrzymają. W pierwszych swoich filmach Chaplin był złośliwy i skory do bójki. W tym akurat wrzucił dwóch facetów do stawu. Obraz był czysty i wyraźny, Bożydar cieszył oko, każdym szczegółem na 45 calowym ekranie telewizora. Był to, oprócz włączonego komputera, jedyny nowoczesny sprzęt w jego mieszkaniu. Reszta urządzeń i mebli pamiętała czasy Gierka. Ponieważ były dobrze utrzymane, funkcjonalne i nie nadużywał ich ponad miarę, nie wątpił, że za kilka lat staną się prawdziwymi antykami, o czym ich właściciel, generał, od którego wynajmował mieszkanie, zapewne nawet nie wiedział.

Dla niego samego wystarczało; Barbara mieszkała u rodziców, tam miała zapewnione komfortowe warunki, a odkąd Filip wyjechał na studia do Anglii, miejsca było aż zza nadto. Od rozwodu mieszkali osobno i ten system zdawał egzamin od dobrych kilku lat. Ostatnio jednak zauważył delikatną zmianę. Trzy rozmowy w tygodniu z synem, przez łącze internetowe znowu ich zbliżyły, po nich zostawała na noc. Oddawała mu się szaleńczo i gorąco, jak za czasów ich młodości, tylko dziś jej język ciała mówił o samotności, on natomiast, po każdym takim spotkaniu odczuwał, upływ czasu. Było to coś, co go niepokoiło, czegoś takiego nie odczuwał z innymi kobietami.

Barbara przyszła z zakupami, w kuchni zostawiła torbę i weszła do pokoju. Na małym stoliku postawiła butelkę koniaku, z barku wyjęła dwie gruszkowate lampki i nalała.

- Znowu męczysz Chaplina? – usiadła obok.

- To reaktywacja. To jest nieśmiertelność.

Gdy się poznali okazało sie, że oboje kochają stare filmy. Jej już przeszedł zachwyt nad Chaplinem, jemu nie.

- Z początków z Keyston. Filip mi go przysłał. Właśnie ukazała się wyczyszczona i obrobiona elektronicznie wersja, sama zobacz.

- A gdzie Chaplin?

- To właśnie on. Charlie spotyka w parku dziewczynę, uwodzi ją, idą do jej domu. Tam mają zamiar robić to, co dziś by pokazali, ale wtedy ze względu na purytanizm pozostawili wyobraźni.

- Co nie przeszkadza Chaplinowi pokazać tyle erotyzmu, że sama wskoczyłabym mu do łóżka.

- Właśnie wtedy, następuje zwrot akcji. Nagle do domu przychodzi jej ojciec z kolegą. Okazuje się, że to ich Charlie wepchnął do stawu. Ponieważ nie ma drugiego wyjścia, przebiera się za piękną dziewczynę i zaczyna z nimi flirtować. W przebraniu kobiety wystąpił tylko w trzech filmach. Ten się nazywa „Panna Charlie” i ma już sto lat – sentymentalnie zakończył wykład.

Wzięła do ust mały łyczek i trzymała, aż ogrzane kubki smakowe zaczęły łaskotać podniebienie.

- Wiesz, że w naszym mieście nie będzie akwaparku.

- To zasługa radnego Czarnego?

- Nie, Matki Boskiej i Dyducha.

- Trzeba na kogoś zrzucić winę za swoje osiągnięcia.

- Ziemia, na której stanął hipermarket na początku miała być przeznaczona na budowę osiedla, potem rada miasta wydzierżawiła ziemię pod budowę supermarketu.

- Chcesz powiedzieć, że wiesz, kto ją przekonał.

- Acha – Barbara nalała ponownie płynu do kieliszków.

- To są plotki, ocierające się o pomówienie.

- Ja swojej potężnej wiedzy nikomu nie udostępniam – podała mu kieliszek i usiadła tak, że nogi położyła na jego udach.

To prawda, wszystkie miejskie plotki, lądowały za pośrednictwem Barbary w ich domu i tu kończyły swój żywot, bo ona je tylko znosiła, i nie selekcjonowała. Teściowie się już do tego przyzwyczaili. On też.

- Nie interesuje mnie życie mieszkańców Kuźnicy – powiedział bez cienia zainteresowania.

- I to mówi były pies?

- Chcesz mi popsuć wieczór?

- Nie, chcę ci zwrócić uwagę na niesprawiedliwość. Ten biedny kuzyn Czarnego – słowo „biedny” zaakcentowała z taką ironią, że jego trup przewrócił się w prosektorium – to był łagodnie mówiąc kawał łotra. Obmacywał dziewczyny w tym hipermarkecie, ale żadna nie wniosła oskarżenia. A kiedy znalazła się jedna odważna, to zatuszował to Czarny. Zrekompensował jej poniesione straty, jak to określił, i obiecał, że nie będzie jej przeszkadzał, gdyby kiedyś zapragnęła znaleźć inną pracę w mieście.

- To znaczy zważył stosunek i go opakował w bombonierkę. Widzisz, jaką mamy dewaluację, dzisiaj nawet seks nic nie znaczy. Dawniej można za niego dostać pracę, dziś ją można stracić.

- Jesteś cynikiem.

- Wiem – pocałował w usta, koniak zaczynał pracować.

Zabrzęczał internet i na ekranie pokazała się twarz Filipa.

- No tak, teraz będę miał koszmary, w ogóle nie dbacie o rozwój duchowy syna.

- Masz się tam uczyć, jak podnieść status ekonomiczny rodzinny.

- Synku jak ci tam? - Barbara rozpłakała się momentalnie.

- Dobrze mamo. Nie płacz, nie jestem na zesłaniu. Ojciec dostałeś Chaplina?

- Wczoraj. Dziękuję ci synu.

- Proszę uprzejmie szanowny ojcze.

- Nie głodujesz synku?

- Ależ mamo. Mam dwadzieścia trzy lata, umiem o siebie zadbać. Co u was słychać?

- Po staremu. Matka Boska ukazała się na szybie w hipermarkecie.

- I nic mi nie mówisz?

- Nie bądź naiwny, przecież ktoś ją namalował.

- No przecież wiem, ale to się nadaje do książki.

Teraz krok tylko do trupa Makucha. Bożydar nie podzielał fascynacji syna sprawami kryminalnymi, ani jego miłości do pisywania o nich; były wciąż słabe, brakowało w nich mocnej konstrukcji i charakterystycznego bohatera. Poza tym, nie po to wysłał go na studia ekonomiczne do Anglii, z daleka od tych spraw, żeby teraz zajmował sie dziennikarstwem detektywistycznym. Szybko stanął za komputerem i dał znak Barbarze.

- Ani słowa o trupie, bo zaraz przyleci. Niech się zajmuje liczeniem długu narodowego.

- Tu też w gazetach bez morderstwa się nie obejdziesz, w Szkocji znaleziono zamordowaną Polkę. Jej ciało wrzucono do kanału. Podobno to Anglicy.

- Co teraz robisz? – Bożydar przerwał wywody syna.

- Zacząłem już pisać opowiadanie kryminalne.

- Filip wiem o twojej pasji, ale po pierwsze zawód, pod drugie język, po trzecie …

- NMPO – skończył Filip

- Co to znaczy?- zdziwiła się Barbara.

- Nie marnuj pieniędzy ośle – powiedzieli równocześnie.

- Wiecie, z kim leciałem do Londynu? Z Kaśką Jasińską. Na lotnisku okazało się, że zgubili jej bagaż i nie miała swoich ciuchów. Zabrałem ją do siebie i poratowałem ją. Teraz czeka na walizkę.

Zaspokoił ciekawość rodziców raportami z wielkiego świata, opisem karocy królowej, samochodu księcia Karola i śmigłowca wnuka Wiliama, powiedział, że ich kocha, ma dużo pracy i się rozłączył.

- Czy przestanie marzyć?- Westchnęła Barbara, ocierając łzy. - Wcześniej chciał zostać strażakiem, potem księdzem, teraz pisarzem.

- Przejdzie mu.

- A jak nie?

- Dziewczyna wybije mu z głowy.

- A jak nie?

- To zrobi to dzieciak o trzeciej nad ranem.

- A jak …

- Wydawca nie wyda mu książki.

- A…

- Nie szukaj odpowiedzi, gdy nie znasz pytania - objął ją.

Komórka Bożydara zawiadomiła o SMS-ie. Odebrał. „Tato oddaje słoiki. Są w piwnicy”. SMS był nadany z komórki Zyty. Coś jest w piwnicy. Bożydar poprosił Barbarę, żeby zrobiła smaczną kolację. Wziął klucze od piwnicy i zszedł po ogórki. Na dole czekał Dominik, ubrany w granatowy dres, bluzę z kapturem, czapkę bejsbolówkę i okulary. Nie wszystkim bóg daje po równo, dla jednych jest to dar z niebios, dla innych przekleństwo. Weszli do piwnicy Bożydara.

- Konspiracja weszła ci w krew.

- Zyta mi kupiła – zdjął kaptur. - Wie pan przecież, że wszyscy wszystkich podsłuchują. A jak nie podsłuchują to śledzą, w Kuźnicy nie mogę zrobić kroku, by nie wiedzieli gdzie jestem. Mam do pana prośbę. – Przeszedł od razu do sprawy. - Wiem, co powinienem zrobić, ale nie mogę tego zrobić, więc co mam zrobić?

- Mówisz bardzo zawile, ale w ogólnym zarysie rozumiem. Zacznij jednak od początku – Bożydar szukał słoika z ogórkami.

- Zamknęliśmy Dyducha za zabójstwo Makucha. Ale on go nie zabił – wyrzucił jednym tchem Dominik.

Patrzyli sobie w oczy, w końcu Bożydar nie wytrzymał.

- No i co dalej, osiągnąłeś już stopień napięcia.

- Nie jest pan zaskoczony?

- Jestem już w takim wieku, że trudno mnie zadziwić, łatwiej udaje się to Filipowi. Nie zapominaj, że chodziłem już w twoich butach.

Z Dominika uszła para.

- A tak się napracowałem.

- Ujmę to tak. Rozumiem, że coś znalazłeś, ale musisz biec w szeregu. Dlatego gryzie cię sumienie. To przejdzie.

- Pakoszowi nie zależy, kogo wsadzi, chce tylko zakończyć śledztwo i do niego nie wracać.

- Podoba mi się – sprawdzał słoik z grzybkami – wysoko zajdzie.

- Ta sprawa brzydko pachnie.

- Każda pachnie tak samo.

- Całą noc przeglądałem nagrania, po kilka razy, myślałem, że coś na nich znajdę. Może coś przeoczyliśmy, ale na monitoringu z Hipermarketu widać wyraźnie, jak Dyduch zabija.

- To, w czym rzecz? Masz przeczucia, czy masz dowody.

- Wiem tylko, że jeden człowiek nie może być w dwóch miejscach równocześnie. Dowód powinien być, tylko go nie widzę. Ktoś z boku, powinien spojrzeć na te nagrania świeżym okiem.

- Prokurator też ma świeże oko.

- Wystarczy to, co już napisał w uzasadnieniu „Podejrzany uchodzi za dziwaka, a jego zachowanie odbiega od przeciętnego, np. w ogóle nie pije alkoholu i kawy. Jego postępowanie jest roszczeniowe. Nie może się pogodzić z wyrzuceniem z pracy, z własnej winny”.

- Widzisz ile trzeba studiować, żeby to napisać. – Dominik patrzył na niego błagalnie. – Sorry, mój cynizm wychodzi z doświadczenia. Gdzie mógłbym przejrzeć nagrania? Na komendzie w Jeleniej, gdzie pracujesz jestem persona non grata, nawet tu się spotykamy w piwnicy.

- U teścia w domu – spojrzał na zegarek i wyszedł.

Dominik założył kaptur na głowę, okulary na nos i wyszedł zgarbiony. Acha i zrobić tak, by wilk był syty i owca cała. Żeby na początku swojej pięknej kariery nie zamknąć jej sobie głupim posunięciem. Coś znalazłeś, tylko nie chcesz mówić, poczekam, powiesz we właściwym czasie.

Przejdź do części V