Bożydar, część 3

22.03.2012 Bronisław Wypych

Powieść kryminalna

Komendant Kozicki przeżył swoje czterdzieste piąte urodziny. Nieprzytomnego karetka pogotowia odwiozła do szpitala w Jeleniej Górze. Życie zawdzięczał Barbarze. O śmierci kierownika Makucha mówiono na mieście, że ręka boska pokarała obrazoburcę, który próbował zniszczyć jej wizerunek, również ta sama ręka miała uratować komendanta przed grzechem.

Po dwóch dniach Bożydar odwiedził przyjaciela w szpitalu. Komendant przebywał już na sali ogólnej. Szczęśliwy nie był. Lekarz kazał mu schudnąć, miał dużą nadwagę, wysoki poziom cholesterolu i jeszcze wyższe ciśnienie. Karmiono go słabo, rano mleczna, w obiad skórka, na kolacje lurka. Helena też go nie rozpieszczała, przyniosła same niskokaloryczne potrawy. Zmartwiały i głodny leżał na uginającym się pod jego ciężarem łóżku, a biała kołdra zdawała się być czapą śnieżną, okrywającą wierzchołek brzucha. Rozmowę o rybach umilał mu starszy pan, którego przywieziono w tym samym dniu, gdy w drzwiach ujrzał głowę Bożydara.

- Przyjacielu – uśmiechnął się smutno - radujesz mą duszę.

- Ciało też – pomachał ukrytą z tyłu torbą i zapach kurczaka z rożna podrażnił ich nozdrza - musicie to zjeść i nie dać się przyłapać.

- Nie odbieraj mi apetytu – rozpakował torbę i poczęstował towarzysza niedoli. - Nie masz pojęcia, jak tu karmią. Lekarz powiedział, że muszę zrzucić wagę. Próbuję od wczoraj, łatwo nie jest. Wierz mi. Poznajcie się, to Borys i też ma problemy z pompą.

- Zachęcałem komendanta, aby znalazł sobie jakieś zajęcie. Ja, na ten przykład łowię ryby, bardzo mnie to uspokaja. Trzeba myśleć tak jak ona, dobrać dla niej odpowiedni spławik, przynętę i wiedzieć, jaka ryba, w którym miejscu najlepiej bierze. Czy jest to miejsce nasłonecznione, czy w cieniu.

- Jakoś nie jestem przekonany do stania z kijem nad wodą od czwartej rano. – Komendant skrzywił się i na samą myśl o takim horrorze przeszła po nim gęsia skórka.

- Panie komendancie, to nie musi być czwarta rano, i nie muszą być ryby.

- Fakt, musisz znaleźć sobie jakieś zajęcie, które cię odstresuje. - Poparł go Bożydar i przysunął sobie krzesło - grzyby, basen, biegi.

- Mądrala się znalazł, ten, który używa sportu. Wie pan jakie Bożydar ma hobby? Nigdy by pan nie zgadł. Jest zapalonym kino maniakiem, ale nie kina współczesnego, lecz niemego. Kto dziś takie rzeczy ogląda? Jedynie prawdziwy dinozaur. Zapytaj go pan o filmy Chaplina, albo tego… Keatona, w nocy obudzony zamiast modlitwy będzie klepał ich tytuły.

- To ciekawe, ja już zapomniałem, że kino było kiedyś nieme. To jak powrót do dzieciństwa – zainteresował się Borys. – To rzecz zwykła, że ulubiona dziedzina wiedzy jest nam najbardziej znana. Gdybym nie wiedział o rybach prawie wszystkiego, nigdy bym nie złowił mojego największego szczupaka. Mam jego zdjęcie w domu. Hobby odpręża, jeżeli człowiek ma coś, czemu może oddać całe serce,

Bożydarowi przeleciało po głowie wspomnienie własnej głupoty, którą kiedyś popełnił ratując swoją filmową kolekcję. Złodziej myślał, że to materiały szpiegowskie. Ten odruch hobbysty mógł go kosztować nie tylko zdrowie.

- Pasja to druga żona, jak dla pana Borysa ryby, czy dla Dominika gry.

- Dominik gdyby mógł spędziłby przy komputerze całe życie. Jak on poznał Zytę? Oni tak mało ze sobą rozmawiają.

- Na twoim miejscu bym nie przesadzał – Bożydar bronił młodego żonkosia.

- Będę musiał przeprowadzić poważną rozmowę z córką. Pomyśl, czy młody człowiek, który w dzień ugania się za mordercami, a nocą sam nim zostaje, co prawda wirtualnym, ale jednak, spłodzi mi wnuka?

- Na pewno, ojcze. – Głos dobiegł od drzwi, był głośny, zdecydowany i niespeszony.

Dominik stał wyprostowany, w garniturze jakby wyszedł prosto od krawca, a nie wysiadł z samochodu, w lewej ręce trzymał pudełko z pizzą. Nawet pan Borys patrzył zauroczony, czy przypadkiem model pozujący, w którymś z czasopism nie zszedł do nich na oddział.

- Umrzesz prędko, jak będziesz miał taką opiekę - Bożydar zabrał szybko pudełko i schował za komendantem.

- Dobrze, że jest na kogo zwalić winę, jemu z babami zawsze się upiecze – usłyszał odzew komendanta.

- Poznaję pana, - Dominik wskazał na Borysa. – Był pan wtedy pod hipermarketem, prawda?

- Żona mnie wyciągnęła. Od rana nie mówiła o niczym innym, jak o cudzie. Chciałem go zobaczyć.

- Poszedłeś za zbiorową histerią. – Komendant nie wytrzymał zapachu ciepłej pizzy i wyjął pudełko częstując towarzysza niedoli, pozostali podziękowali. - Ktoś coś zobaczył, drugi podchwycił, trzeci rozpowszechnił i poszło.

- Przyszliśmy w południe, bo rano nie dałem się zaciągnąć. Panie już się modliły. Może to i był zaciek, a może ukazała się Matka Boska, nie wiem. Żonie pomaga wiara, mnie ryby. W tych kwestiach jesteśmy tolerancyjni. Potem zjawili się ochroniarze i próbowali zasłonić wizerunek. Starsze panie nie chciały do tego dopuścić, broniły dostępu, moja też, ale kiedy jeden z nich zaczął ją szarpać, nie wytrzymałem. Zacząłem ich okładać, czym miałem pod ręką, może nieco mnie poniosło, bo widzicie gdzie się znalazłem.

- Lepiej tutaj, niż tam - komendant wskazał palcem na niebo.

Drzwi otwarły się z gwałtem. W progu stał radny Czarny z dużą, naprawdę bardzo dużą bombonierką czekoladek.

- Jak się czuje nasz komendant? – Głos i osobowość od razu wypełniły małą salkę. – Leż, przyjacielu, nie wstawaj – zawołał, utrzymując w ten sposób dogodną proporcję. – Byłem u siostry, więc nie mogłem nie wstąpić i ciebie nie zobaczyć - radny przywitał się ze wszystkimi.

Bożydar uchwycił ledwo zauważalny grymas oczu u Dominika, który wyszedł natychmiast pod pretekstem przyniesienia kawy.

- Jak to dobrze, że nic ci się nie stało. Postraszyłeś nas. W poniedziałek wymienili tę szklaną taflę i myślałem, że po kłopocie, a tu policja zabiera ją do ekspertyzy.

Słuchacze pokiwali głową, przyznając w ten sposób, że ich też to zadziwia, lecz nie wyrazili tego głosem. Wobec tego radny przeszedł na wyższy poziom.

- Ale cieszę się, złapali mordercę. Zawsze mówiłem, że ten Dyduch jest podejrzany, od dawna mieliśmy z nim problemy. Ale żeby zabijać tylko dlatego, że straciło się pracę? I to z własnej winy? Wcześniej też próbował sprowadzić telewizję. Nie, po tym świecie chodzi tyle świrów, powinniśmy bardziej dbać o nasze bezpieczeństwo i naszych stróżów prawa – poklepał rękę komendanta jak dziecko. – Makuch? – westchnął głęboko i smutno - dobry był z niego chłop, uczynny, co powiedziałeś, to zrobił. Nigdzie nie możesz czuć się pewnie.

W końcu trzeba było się odezwać, funkcje tę przejął Borys.

 - Właśnie. Serce może odmówić posłuszeństwa w każdej chwili. Mnie zabrali z pod Hipermarketu…

Radny usiadł na łóżku komendanta wsłuchany w swój wewnętrzny głos.

- Tacy powinni siedzieć w więzieniu. Już ja się postaram, żeby z niego nie wyszedł. Nie wolno dopuścić, żeby po naszym mieście chodzili mordercy.  

- Może zostawmy tę decyzje sądowi? – rzucił propozycję Bożydar.

Zapadła cisza. Na ułamek sekundy Bożydar uchwycił spojrzenie radnego, był pewny, że miało go zabić, ale twarz nie wyrażała żadnego uczucia. Za dobrym był politykiem.

- Tak, to dobra uwaga – uśmiechnął się.

- Ja panów przeproszę, prostata. – Usprawiedliwił się Borys, ale nie wyszedł do toalety tylko na korytarz.

- Dyduch nie wyprze się. Kamery ochrony go zarejestrowały na gorącym uczynku. Sędzia nie będzie miał dużo do roboty.

- Pokój wszystkim.

W drzwiach objawił się proboszcz od św. Marcina. W ręku trzymał papierową torbę pełną pachnących pączków, którą wręczył komendantowi.

- Teraz to, brakuje ci tylko ptasiego mleka – Bożydar schował je do szafki.

- Jeżeli komendantowi czegoś brakuje, wystarczy jedno słowo – zaofiarował pomoc radny.

- Żeby tak wszystko można było załatwić jednym telefonem? – pożalił się zaraz duchowny.

- Proboszczowi czegoś brakuje? – zainteresował się komendant. Miał już dość opowieść o trupach.

- Owszem, komendant mógłby pomóc. Żeby policja zwróciła naszemu kościołowi szybę z cudownym objawieniem się Matki Boskiej.

- Ale to nie jest w mojej mocy, Matkę Boską zabrali, chciałem powiedzieć, szybę zabrała, jak się domyślam, ekipa dochodzeniowa w związku z morderstwem – bronił się komendant. 

- Uważam, że byłby to piękny nabytek dla naszego kościoła. – Podsunął koncept radny - myślę nawet, że dałoby się to załatwić bez problemu.

Dwaj adwersarze nad łóżkiem komendanta rozwinęli paletę pomysłów, gruchając do siebie jak dwa gołąbki. Bożydar uchwycił błagalny wzrok komendanta i pod pretekstem zapalenia papierosa opuścił salkę. Z premedytacją poszedł na dyżurkę pielęgniarek. Siostra od razu zainterweniowała i wyszła z proboszczem. Radny jednak został. Cóż, trzeba przeczekać mały tajfun. W szpitalnej kawiarni Bożydar zamówił kawę i przysiadł się do pogrążonego w rozmowie Dominika z Borysem.

- Był moim sąsiadem - wyjaśniał starszy pan - najpierw mieszkał na Okopowej, potem przeniósł się na Forteczną. Makuch był kanalią, ludzie na mieście opowiadali, że nie płacił za nadgodziny. A to, co tam wyprawiał z kobietami, to prawda.

- Nikt tego nie zgłosił?

- Żeby dostać pracę trzeba czekać, aż ktoś przejdzie na emeryturę, tak jak ja. Na moje miejsce od razu znalazło się kilku chętnych. Albo znać kogoś „właściwego”. Kobiety musiały być uległe, jeśli nie, to dowidzenia. Podobno nawet doszło tam do gwałtu. Podobno, bo dowodu nie ma. Żadna nie chciała zeznawać. A Czarny biega wokół hipermarketu, bo ma w nim udziały. Nie wbijesz w mieście gwoździa w deskę, żeby nie krzyczał, należę do Czarnego.

- Podobno złapaliście już mordercę – zaciekawił się Bożydar.

- Mamy podejrzanego, a to różnica – więcej nie mówił, może ze względu na Borysa, Bożydar nie nalegał.

- Mnie bardziej przekonuje, - Borys upił łyk herbaty – babcia morderczynia, która oburzona brakiem dostępu do boga, zabija sprawcę.

Wrócili do sali. Na łóżku Borysa leżała połowa pizzy i połowa kurczaka, bombonierka czekoladek w ilości jednej drugiej. W rękach komendanta znajdowała się torba z pączkami. Bożydar znał przyjaciela na tyle długo, by wiedzieć, że nie był to głód głodu, lecz głód napięcia nerwowego, czyli Kozicki zabijał stres. Była rozmowa i to poważna.

- Muszę dokładnie zapytać Barbary, - odezwał się lakonicznie Bożydar - ale o ile sobie przypominam, to Czarny nie ma siostry.

- Bo nie ma – potwierdził Dominik.

- To, do kogo przyszedł? – zdziwił się Borys.

- Do komendanta – podpowiedział Dominik, niepokojąco przyglądając się teściowi.

Komendant milczał.

- Przecież wybory są za rok – dziwił się nadal Borys.

- Chodziło o coś innego – wyjaśnił Bożydar.

Wszyscy spojrzeli na komendanta, który nie wytrzymał świdrującego wzroku przyjaciół.

- No co, chcę umrzeć z przejedzenia – i wpakował sobie całego pączka do buzi.

Przejdź do części IV