Duma rozrywała pierś kierownika Cezarego Makucha, gdy zaparkował fiatem na tyłach hipermarketu; podziękował panu Bogu za słoneczny poranek i wysiadł. Jego królestwo wyrosło w samym środku osiedla, jak oaza na pustyni, i nie było fatamorganą, jak jeszcze rok temu prorokowali niedowiarkowie. W biurze przywitał się z Zosią, młodą sekretarką, która stopniowo, co zauważył z satysfakcją, wyzbywała się swojej nieśmiałości. Dawał sobie kilka tygodni zanim zarzuci haczyk na tę niewinną buzię.
Po załatwieniu kilku telefonów i przejrzeniu dokumentów postanowił zrobić obchód. Jak paw obchodził stoiska i udawał, że nie rozumie, dlaczego na jego widok pracownicy nerwowo przyspieszają. Na stoisku z mięsem obserwował równo układane, odświeżone detergentami kurczaki, zawrócił przy regałach z piwem, gdy zobaczył pracownicę ciągnącą kartony z wodą mineralną na podnośniku; przy nabiale sprawdził czystość, przy kasach słuchał jak wystukiwane cyferki zamienią się w pieniądze. Zapowiadał się kolejny piękny dzień.
Jednak najlepiej czuł się w biurze ochrony. Na monitorach za jednym zamachem ogarniał swoje włości, jak lekarz pacjenta. Wzrok przeniósł na środkowy monitor, który pokazywał wejście i, zamarł. Przy wsuniętych w siebie wózkach, przed szybą, której nie chwytała kamera, przed torbą z zakupami, klęczała siedemdziesięcioletnia staruszka. Klęczała i się modliła. Inna staruszka, która wyjęła żeton z wózka, podeszła do niej zdumiona, spojrzała na szybę, przeżegnała się, położyła siatkę na ziemi, uklękła i też zaczęła się modlić.
- Co to znaczy? Zajmij się tym natychmiast. Brakuje mi tylko, żeby tak ostentacyjnie okazywano nam wdzięczność - Makuch polecił mężczyźnie.
Dyżurny wydał polecenie przez mikrofon. Po chwili pojawił się ochroniarz, podniósł obie kobiety i wyprowadził poza obszar kamery. Kierownik Makuch wrócił do gabinetu i zapomniał o całym zdarzeniu do ... południa. Wtedy to weszła Zosia i poinformowała go, że przed wejściem zgromadziło się kilka osób. Była to dobra wiadomość, w sobotę powinien panować ruch.
- Co w ty dziwnego?
- Oni przyszli w związku z ... z cudem – wykrztusiła.
- Jakim cudem?
- Musi pan to sam zobaczyć – spuściła wystraszona oczy.
Kierownik Makuch wbiegł nerwowo do biura ochrony. Na monitorze zobaczył grupę dziesięciu starszych pań i kilku panów, którzy nicując między palcami różaniec modlili się, klęcząc.
- Rozpędzić, rozpędzić wariatów! - krzyknął.
Tym razem dwóch osiłków, którzy próbowali wykonać polecenie, spotkało nieprzyjemne powitanie. Staruszki obiły ich porą, marchwią i pomidorami, a od starszego pana z brodą dostali gazetą po głowie. Makuch był wściekły. Potrącając klientów, przecisnął się między kasami i wypadł na zewnątrz. Głośne „Zdrowaś Mario ...“ uderzyło go w uszy, i już miał na języku perorę, gdy spojrzał na szybę, do której modlili się zebrani i zastygł, jak żona Lota. Wysoko pod dachem, na szklanej tafli świeciła plama. Miała dziwnie znajomą postać, ale tylko dlatego, że była w umyśle Cezarego, od dzieciństwa, zakodowanym obrazem. To, na co patrzył było świetlistym odbiciem Matki Boskiej Częstochowskiej.
- To cud – westchnęła z nabożną czcią starsza pani.
- Jaki... - przełknął ślinę – cud?
- Matka Boska się ukazała.
- To kara, że wybudowano tu hipermarket, zamiast przeznaczyć ten plac na park dla dzieci! – tłumaczył objawienie pan z bródką.
- Ludzie to oszustwo! - zawołał wzburzony Makuch. - Zamalować to – polecił dwóm ochroniarzom.
- Nie pozwolimy... - oburzyły sie panie.
- Nie macie tu nic do gadania, to teren prywatny! Rozpędzić ich – ponaglał ochroniarzy.
- Jak sie odnosisz do kobiet. Chamie – pan z bródką uderzył go gazetą.
Makuch stwierdził, że dwóch ochroniarzy, nie poradzi sobie ze starszymi kobietami w wieku jego babki, ale dziesięciu, czyli wszystkich jakich zatrudnia, powinno, i kazał umyć szybę. Po godzinie zapytał Zosię o rezultat.
- Matka Boska została - odpowiedziała tak cichutko, że ledwie usłyszał.
- Głupia siksa – wycedził przez zęby.
Zadzwonił do centrali, mają natychmiast przyjechać i wymienić szybę. Odpowiedź miał równie prędką jak i rozkaz, który wydał. Zrobią to w poniedziałek. Wściekłość Makucha dojrzewała do wybuchu i pewnie by skupiła się na Zosi, gdyby nie następny telefon.
- Co się tam, u licha, dzieje u ciebie? - Usłyszał głos radnego Czarnego.
- Mam zaciek na szybie.
- Nie produkuje się już szyb, na których powstają zacieki.
- Ale ja mam i nie można go usunąć. Ludzie widzą w nim Matkę Boską.
- Każ wymienić szybę.
- Zrobią to dopiero w poniedziałek.
- W poniedziałek podpisuję umowę na budowę akwaparku. Nie potrzebujemy takiej reklamy. Jeżeli do tego czasu nie zniknie, ty znikniesz, rozumiesz! Kiedy inwestor się dowie, wycofa ofertę. Rozumiesz!
- Tak. Tak.
- Chyba nie. Dzwoniłeś na policję?
- Nie.
- Idiota. To zrób to i truj dupę komendantowi. On o niczym dziś nie myśli, tylko o swoich urodzinach.
Makuch w nadziej, że babcie straciły impet i rozeszły się do gotowania sobotniego obiadu zadzwonił do biura ochrony. Ich odpowiedź go poderwała. Pobiegł co tchu spojrzeć w monitory. Przed szybą klęczało już trzydzieści kobiet, a za nimi zobaczył z transparentem „Hipermarket kłamie“ Jacka Dyducha, którego zwolnił dwa tygodnie temu. Makuch zadzwonił do komendanta Kozickiego.
- Panie komendancie, czy może pan usunąć ludzi sprzed mojego hipermarketu?
- Czy robią coś złego? - głos komendanta był odległy i tak spokojny jak uśpione morze.
- Tak, blokującą wejście.
- Ale zachowują spokój.
- Nie, zakłócają go.
- W jaki sposób?
- Po prostu... klęczą.
- Czy może mi to pan dokładniej wyjaśnić?
- Ktoś na szybie namalował obraz Matki Boskiej.
- Jest namalowany?
- Tak.
- To niech go pan zmyje.
- Próbowałem, nie można, trzeba wymienić całą taflę.
- To niech pan wymieni.
- Zrobią to w poniedziałek
- To niech go pan zasłoni.
- Zasłonić tak wielką szybę? Chyba pan żartuje. Komendancie.
- Jeżeli pan zasłoni, nie będą się przecież modlić do dykty. Poza tym, to są pańscy klienci, więc mają prawo pozostawać na terenie hipermarketu w czasie dokonania zakupów.
- Ale oni nic kupują. Modlą się.
- Czy ma pan do mnie pretensję, że klienci w ten sposób okazują panu wyrazy wdzięczności?
Makuch zgłupiał, nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Zaczął inaczej.
- Przypuszczam, że to mój były pracownik namalował.
- Jeżeli go namalował, to na pewno ma pan go zarejestrowanego na taśmie. Wysyłam człowieka, proszę mu przekazać kasetę. - Komendant się rozłączył.
Kierownik pozostał w punkcie wyjścia. Na pomoc komendanta, w tej zapyziałej, małej mieścinie, jaką są Kuźnice, nie mógł dziś liczyć. Zadzwonił kolejny telefon.
- Ma pan natychmiast usunąć ten bohomaz – usłyszał stanowczy głos proboszcza z kościoła św. Wojciecha. - Obraża pan uczucia religijne. Będzie miał pan z biskupem do czynienia.
- Proszę księdza, próbowałem, trzeba zaczekać do poniedziałku aż wymienią taflę – starał się spokojnie tłumaczyć.
- Inaczej powiem moim parafianom, żeby omijali wasz przeklęty sklep – zacietrzewiał się duchowny.
- Proszę księdza, to nie moja wina. To jest zaciek na szybie.
- Chce mi pan wmówić, że ten zaciek ma postać Matki Boskiej?
- Właśnie.
- Drogi panie, cuda zdarzają się w kościele, a nie hipermarketach.
- Ksiądz proboszcz ma świętą rację. Gdyby jeszcze zabronił parafianom się modlić, ja postarałbym się go jak najszybciej usunąć.
- Mam zabronić ludziom się modlić, czy pan słyszy, co mówi?
Nie ma wyjścia, trzeba zasłonić dyktą, pomyślał, i wydał polecenie. Po kwadransie wszedł do biura ochrony i usiadł z wrażenia. Do grupy klęczących i modlących, dołączył reporter z kamerą i przeprowadzał wywiad Dyduchem, który trzymał przed sobą transparent. Wtedy właśnie na ekranie pojawili się ochroniarze z dyktą. Tłum się podniósł, zagrodził dostęp do szyby. Ochroniarze próbowali odepchać obrońców, jeden z nich wyciągnął kobietę, ale wtedy dołączył się starszy pan z gazetą. Zaczął bić nią po głowie napastników, ochroniarz go odepchnął i starszy pan upadł.
- Boże! – wystraszył się Makuch - jeszcze trupa nam potrzeba. Dzwoń po karetkę.
W drzwiach ukazała się głowa Zosi.
- Telefon z Warszawy
Makuch wybiegł i zdyszany w swoim gabinecie chwycił za słuchawkę.
- Co się tam u was dzieje? - Usłyszał głos szefa z centrali.
- Nic panie dyrektorze.
- Jak to nic?
- Na szybie powstał zaciek, ludzie wmówili sobie, że jest to... obraz święty.
- Jak święty?
- No..., Matka Boska.
- Czy obroty się zwiększyły?
- No, jest więcej niż w zeszłym tygodniu.
- To dobrze, że Matka Boska wybrała nasz Market.
Wieczorem nadzieja Cezarego, że wierni spod Hipermarketu, zmęczeni całodziennym czuwaniem pójdą do łóżek spać, prysła. Klęczeli, trzymając w jednej ręce różańce, a w drugiej świece. Zdrowaś Maryjo niosło się ponad czerwonym neonem. Kiedy szedł po szaleńczym dniu do swojego fiata, zastanawiał jak to możliwe, że nikt nie zajmuje się wariatami? Wyjmując z kieszeni kluczki od samochodu usłyszał za sobą kroki. Poczuł pieczenie w sercu, a raczej je zarejestrował, bo w dwie sekundy później, przy słowach „módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej“ zamknął oczy na wieki.
Przejdź do części II