Bajka o złotym królewiczu

17.09.2013 Zofia Prysłopska

dla dorosłych, ale i dla dzieci, jak chcą przeczytać

Obrazek niżej podpisany
z
Złoty Królewicz

Dawno, dawno temu, my już tych czasów nie pamiętamy, ale babcia Kasia pamięta! O, babcia Kasia już ma ze 100 lat. Żył w górskiej wiosce mały, śliczny chłopiec. Miał mamę i tatę, trzech braci i jedną siostrę. Był szczęśliwy, choć o tym nie wiedział. Jako najstarszy z rodzeństwa poczuwał się do odpowiedzialności za braci i siostrę. Co nie oznacza, że nie biegał i nie psocił. Czasem bywał niedobry, na przykład rzucił kamieniem w ptaszka, który przycupnął na podwórku w poszukiwaniu ziarenek. A także – aż wstyd mówić – kopnął pieska. Po tych zdarzeniach było mu przykro, tak ogólnie, choć nie wiedział dlaczego.

Z dumą poszedł do szkoły jako pierwszy z rodzeństwa. W szkole go chwalili, bo był posłuszny i zawsze miał starannie odrobione lekcje. Musiał dawać przykład młodszemu rodzeństwu.

Przeszła jesień, przeszła zima, w czasie której z powodu mrozów zamknięto szkołę na całe dwa tygodnie. Wreszcie nadeszła wiosna, przynosząc dobre humory i chęć do biegania po łąkach i lesie. Chłopiec nie opuszczał lekcji szkolnych, ale od czasu do czasu spoglądał w okno klasowe, rozjaśnione słońcem i czuł jakiś smutek, jakby zgubił ulubione pióro do pisania.

Na początku lata, podobnie jak inni chłopcy, ubrany odświętnie, uczesany i schludny, poszedł do szkoły po raz ostatni w tym roku, z pewnością, że otrzyma dobre świadectwo. Czekały go beztroskie i szalone wakacje.

Czy wróci do psot i niefrasobliwości?

Pewnie wróciłby, gdyby nie jedno przykre zdarzenie. W czasie akademii na zakończenie roku szkolnego Pan Dyrektor pochwalił chłopca, zrobił to głośno w czasie przemówienia do wszystkich uczniów i rodziców. Powiedział, że chłopiec był grzeczny oraz że najszybciej i najlepiej nauczył się czytać, pisać i liczyć. Wręczył po tych słowach chłopcu świadectwo szkolne ze złotym paskiem. Jak miło było trzymać je w ręku, chciało się jak najszybciej pobiec do rodziców, którzy zostali w domu, pokazać im, pokazać braciom i siostrze. Już opuszczał klasę szkolną po pożegnaniu z Nauczycielem, gdy jeden z kolegów szarpnął go za rękaw. Ten kolega też był pilnym uczniem, ale nie dostał żadnej pochwały od Dyrektora i Nauczyciela. Ze złości powiedział do chłopca:

- Ty nie jesteś z naszej wsi! Twój tata ukradł cię Cyganom! Jesteś Cygan, Cygan….

I zaczął się śmiać, widząc złość na twarzy chłopca. Cieszył się, że zepsuł mu radość ze świadectwa i pochwał.

- Nie mów tak, bo ci przyłożę! To kłamstwo!- wykrzyknął chłopiec.

- A prawda! Moja mama tak mówiła. I masz jasne włosy, a twoi bracia mają ciemne! Acha!

Pan Nauczyciel zauważył sprzeczkę uczniów i surowo ich upomniał. Nakazał im się rozdzielić i odejść do domów.

Chłopiec wyszedł ze szkoły pełen żalu. Przystanął na chwilę na schodach. Już go nie cieszyło świadectwo ze złotym paskiem. Poczuł w gardle wielką gulę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest inny niż jego rodzeństwo.

- Ale przecież wszyscy się kochamy! – wyszeptał cichutko, a łzy potoczyły się z jego oczu na policzki.

Nie poszedł do domu, jak pierwotnie miał zamiar. W każdym razie nie tą najkrótszą, dobrze znaną drogą, którą codziennie biegł, wiedząc, że w domu czeka talerz ziemniaków z mięsem lub pyszny barszcz. Ze łzami, które nie przestawały płynąć, szedł przed siebie nie patrząc pod nogi. Nie patrzył też w górę. Ot, tak szedł prosto przed siebie.

Musi zapytać ojca. Ojciec nigdy nie kłamie, na pewno powie prawdę. Ale czy potrafi powiedzieć niedobrą prawdę, która będzie jak strzał w serce? Ojciec chodził z kolegami na polowania. Wiedział, jak się strzela.

Z naprzeciwka szła jakaś kobieta. Gdy podeszła blisko, zobaczył, że jest stara i brzydka, ubrana w jakąś dziwną piżamę w paski, brązowe i szare.

Chłopiec stanął przestraszony.

Wiedźma krzyknęła w jego kierunku:

- Gdzie leziesz, niedobry dzieciaku! Wynocha z mojego lasu! Wracaj do domu!

Chłopiec nie myśląc już o niczym, odwrócił się od niej i zaczął biec z powrotem. Biegł i biegł, aż się zmęczył. Przysiadł na przydrożnym kamieniu dla odpoczynku. Rozejrzał się wokoło, ale nie poznał okolicy. Chyba tu jeszcze nigdy nie był. Zaniepokoił się długimi cieniami drzew i nadchodzącym wyraźnie zmierzchem.  Zdał sobie sprawę, że wpadł w poważne tarapaty. Poczuł się głodny, musiał też szybko zrobić siusiu. Jedną potrzebę zaspokoił bez trudu, ale drugiej już nie. Nie jadł nic od śniadania, a przyszła pora na kolację. W ciszy, która w lesie towarzyszy wieczorowi usłyszał jakiś odległy gwar głosów i śpiew. Może to była muzyka?

Poszedł w kierunku tych dźwięków, które mogli wydawać tylko ludzie.

Było prawie ciemno, gdy znalazł się na dużej polanie, na której stało kilkanaście namiotów, a dookoła, nieco z boku ustawiono wiele wozów podróżniczych, z dachami i okienkami. Paliło się kilka ognisk, jedno z nich, to na środku było największe i najjaśniejsze. To przy nim ktoś siedzący odwrócił się i zauważył chłopca. Kilku mężczyzn wstało i podeszło bliżej.

- Co tu robisz, eleganciku? – zapytał jeden z nich. - Możeś głodny?

Chłopiec pokiwał głową i poszedł za nimi w stronę ognia. Dostał kawałek kiełbasy i pajdę chleba. Zjadł łapczywie, popił podaną wodą i popatrzył wokoło.

Powtórzyli pytanie:

- Kim jesteś?

- Kim jesteście? – odpowiedział takim samym pytaniem.

- My jesteśmy Cyganami, to chyba widać? Skąd się tu wziąłeś?

- Zabłądziłem. Czy ktoś wam kiedyś ukradł dziecko?

- Ha, ha, ha! Nam nikt nie kradnie dzieci. To my czasem kradniemy wiejskie dzieciaki. Popatrz, jak wyglądają Cyganiątka: są brudne, rozczochrane i zasmarkane, poza tym niegrzeczne. A dlaczego pytasz?

- Bo kolega powiedział, że jestem Cyganem, którego mój tata ukradł.

- Ha, ha, ha! Ale cię nabrał! Dobrze się stało, bo nam dzieci są potrzebne do pracy, im więcej tym lepiej. A ty, widzimy, masz świadectwo ze złotym paskiem. Jesteś na pewno bardzo zdolny, więc nam się przydasz.

- Ja chcę do domu!- chłopiec rozpłakał się na dobre. Ale nikt go nie słuchał. Jeden z Cyganów opowiadał dalej:

- Zamierzamy osiąść tu na stałe. Daleko od miast i wsi. Dostaniesz książki i będziesz się uczył, a potem zbudujesz nam cudowną studnię, bo woda jest najważniejsza. Będziesz z niej pompował wodę dla całego taboru.

- Nie mogę zostać. Muszę wracać do mamy i taty!

- Nie, mój mały! Nie wypuścimy cię przez dziesięć lat, a potem, jak będziesz duży, pozwolimy ci raz w roku jechać do rodziców i spędzać z nimi jeden miesiąc. Do tego czasu jesteś naszym więźniem. Abyś nie uciekał, przyczepimy ci do nogi ciężką, żelazną kulę na łańcuchu. Dostaniesz jeść i będziesz się uczył, jak zbudować wielką, głęboką i cudowną studnię, pełną zdrowej wody.

Chłopiec płakał codziennie przez cały miesiąc i początkowo nie chciał się uczyć. Potem, z nudów, zaczął wertować zgromadzone w jego pokoju książki. Zamieszkał w największym namiocie, który był podzielony na pięć apartamentów. Próbował uciekać, ale nie udawało mu się odejść dalej niż na parę kroków. Dostawał jeść, dostawał nowe ubrania, gdy wyrastał ze starych. Był smutny, ale książki stały się jego najwierniejszymi druhami. Stawał się mądry. Nie mógł jednak znaleźć w książkach mapy okolicy, w której był więziony, choć szukał wytrwale.

Z czasem polubił starego Cygana i jego synów. Tęsknił za rodziną, ale rozumiał, że tabor cygański potrzebuje wielkiej studni pełnej zdrowej wody, by przetrwać.

Zbudował im taką studnię w ósmym roku niewoli. Urządzono z tej okazji wielkie święto. Niestety, nie wiadomo z jakiego powodu, urządzenia nie dostarczały wody, gdy obsługiwał ich ktoś inny niż chłopiec. Było to niezrozumiałe, ale są takie zjawiska na świecie, których nie sposób wytłumaczyć.

Minęło wkrótce 10 lat od pamiętnego zakończenia roku szkolnego i sprzeczki z kolegą. Chłopiec dorósł, miał już męski zarost i czekał na dzień, w którym będzie mu wolno pojechać do rodziców. Już od kilku lat nie był przywiązany do kuli u nogi, ale tym uważniej pilnowany.

Jak się zapewne spodziewacie, któregoś dnia Cygan przyszedł do chłopca i powiedział, że to dziś. Zawiązał chłopcu oczy opaską, ręce także zawiązał, z tyłu, sznurem. Wyruszyli obaj w drogę. Chłopiec siedział na wozie, wśród worków kamieni, a Cygan siedział na koźle. Czyli na ławeczce z przodu wozu.

Jechali dość długo, bo cztery i pół dnia. Cygan miał ze sobą prowiant na drogę. Nie mówili prawie nic. Stary zeskoczył z kozła na skraju lasu i powiedział:

- Czekam na ciebie w tym samym miejscu za 30 dni. O godzinie dwunastej w samo południe.

Chłopiec, dziś już młody mężczyzna, tylko kiwnął głową i poszedł wolnym krokiem w stronę wsi, nie oglądając się za siebie. Nie miał zamiaru wracać do Cyganów. Tak długo czekał na ten upragniony dzień. Wyobrażał go sobie wiele razy, pewny był, że pobiegnie pędem, na ile sił mu wystarczy. Ale szedł wolno.

Ujrzał znajomy dom, nie zmieniony przez lata, obok ogródek, przed domem siedział ojciec i czyścił myśliwską strzelbę.

- Tato! – zawołał chłopiec.

-- Mój chłopcze!! – ojciec wstał wzruszony, bo poznał go do razu. Uściskali się serdecznie.

- Ale się matka ucieszy!

Opowiedzieli sobie wszystko, co się zdarzyło. Chłopiec o swojej niewoli, ojciec o rodzinnych sprawach. Jak to go szukali, płakali i rozpaczali. Jak to bracia i siostra wyjechali do szkół do miasta. I o tym, że matka jest w szpitalu, bo ma chore z żalu serce.

Na drugi dzień przyjechali w pośpiechu bracia i siostra. Były uściski, śmiechy i opowieści.

Na pytanie, gdzie mieszkają Cyganie, chłopiec nie odpowiedział. Nie wspomniał też, że za miesiąc będzie na niego czekał pod lasem Cygan z wozem. Nie wiedział, dlaczego to zataił. Nie zamierzał przecież już nigdy wracać do cygańskiego taboru. Cieszył się, że może zostać z rodziną. I mama wróciła ze szpitala, zaczęła powoli krzątać się po domu, popatrując co chwila na swojego odzyskanego syna.

A jemu po jakimś czasie zaczęło się nudzić. Obszerna wiedza, którą zdobywał przez dziesięć lat, nie liczyła się na rodzinnej wsi. Prosili, by pomagał przy pracach murarskich u sąsiada. Nie było to przyjemne zajęcie. Natomiast z rodziną chłopiec czuł się dobrze i miło. Nieubłaganie zbliżał się koniec czwartego tygodnia. Coraz częściej myślał o Cyganach, o studni, z której nabrał do zbiorników wody tylko na miesiąc. Zaczął się martwić, że bez niego cudowna woda nie popłynie.

Była sobota, jutro upływał termin wyznaczony przez starego Cygana. Siedzieli przy stole z matką i ojcem. Rodzeństwo już dawno wróciło do miasta. Jedli kolację i słuchali radia.

Chłopiec wstał od stołu, wyłączył radio i powiedział do rodziców:

- Wracam jutro do Cyganów. Jestem im potrzebny, beze mnie nie będą mieć wody, bez mnie będą cierpieć lub zginą. Wrócę za rok.

Matka chciała coś powiedzieć, chwyciła się za serce, ale ojciec położył palec na ustach, dając znak, by nic nie mówiła.

Następnego dnia chłopiec zapakował swoje rzeczy do worka i ruszył spokojnym krokiem w stronę lasu. Była jeszcze godzina do południa. W oddali słychać było bicie dzwonów kościelnych, bo to była niedziela.

No i nie ma już o czym pisać. Chłopiec żyje, więc bajka kończy się dobrze. Ale się kończy, czyż nie?

Zobacz zdjęcia jako osobne strony: Złoty Królewicz