Lidia Komsa obszernie o nudzie

02.12.2009 Lidia Katarzyna Komsa

Głos w dyskusji o nudzie

Recepta na nudę - czy tak naprawdę jest na nią lekarstwo?

Nie udało mi się przed nią ustrzec. Dopadła jak uparta francowata gęś i kąsa. To już kolejny dzień. Zaczyna dręczyć od samego ranka. Codziennie wstaję wcześnie prawą nogą z łóżka, spiesząc się z toaletą w dresowatym stroju pędzę do kuchni by przygotować śniadanie. Potem wychodzę na poranny spacer też przymusowo bo pies chce pobiegać i chociaż na chwilę uwolnić się z kojca. Robię obchód gospodarstwa sprawdzając ogrodzenie czy czasem przez przypadek nie ma zbędnej w nim dziury i samochodowego lakieru po nocnym rajdzie , wracając kolejny już raz ubolewam nad uszkodzonym chodnikiem po robotach wodociągowych. Spoglądam na kosz pełen śmieci; już zgubiłam rachubę i nie wiem kiedy przyjeżdża śmieciara. Chociaż chciałabym z kimkolwiek porozmawiać to nie mam za bardzo z kim.

Ulica pusta, poza pędzącymi samochodami nie wiadomo dokąd, czasem przebiegnie bezpański pies. Suche zbrązowiałe liście roznosi po kątach wiatr, który wcale nie rozpieszcza. Brr…, trzeba wracać do domu, porozmawiać z mamą, przygotować obiad, wypić małą czarną i zabrać się do konkretnej pracy. Włączam komputer, odbieram pocztę sprawdzam najświeższe wiadomości. Potem to już szycie, dzierganie z nielicznymi przerwami i tak prawie do wieczora. Czasem urywam trochę czasu by towarzyszyć mamie na spacerze, chociaż nie zawsze jest z tego zadowolona, bo lubi chodzić swoim tempem sama. A ja tak bardzo chce z nią być, a ją wyraźnie męczy moje towarzystwo. Kiedyś wysiliłam się na e-mail do znajomej z zapytaniem co z tym stanem zrobić? Nuda i nuda, a tej nudzie na pewno sprzyja pora roku . Otrzymałam receptę ,,znajdź sobie absztyfikanta’’, łatwo napisać, gorzej z realizacją. Brak takich w okolicy, wkoło same babki i też gdzieś ukryte. Czasem ksiądz pędzi pieszo przez park do szkoły lub czterokołowym roverem i to prawie wszystko. Andrzejki też spędziłam w domu, bo gdzieżby starej babie łazić po imprezkach, a jak już jest ,,zajęta’’ –nie wypada nigdzie łazić, tylko siedzieć w jasyrze i nie narzekać, bo mogłoby być gorzej. Czasem myślę sobie, że zamknę drzwi z drugiej strony, ale dokąd pójdę? Tutaj jest moje miejsce, lecz czy musi być cała reszta życia spędzona w samotności? Czy tak bardzo nagrzeszyłam, że nic nie mobilizuje mnie do udoskonalenia wyglądu?

Czasem wędruję w kierunku pobliskiej linii horyzontu, by spojrzeć w dół lub zobaczyć coś więcej, policzyć dymiące kominy i ocenić na ich podstawie obecność mieszkańców w domach. Czekam dnia, kiedy wsiądę w samochód lub autobus i pojadę do Jeleniej.. Ta podróż jest balsamem dla duszy, podróżowanie to piękna przygoda, dobrze jest siadać obok nieznajomego, po kilku przystankach nieznajomy jest już znajomym, z którym można by pójść ewentualnie na kawę. Znów blokada, czy wypada z obcym facetem, a niechby jeszcze okazało się, że nie daj Boże z obcym mężem! Wobec tych wszystkich wątpliwości lepiej pozostać w domu i czekać na starość. Bo cóż innego pozostało, zakonnice chyba weselej spędzają czas? Ja już nawet chyba nie potrafię grzeszyć. Nuda wpędza w depresję, która nie pozwala nawet na wyjście z domu, czasem z tego wszystkiego powstanie wiersz taki jak ten:

Zatańczyć ostatni raz
W rytm bicia serca
Zaśpiewać tęskną pieśń
Po raz ostatni
Zamknąć za sobą drzwi
Od wewnątrz
Upoić się nektarem
I zasnąć
We śnie marzyć
marzyć
O spełnieniu
w ukołysaniu

O tych wierszach za bardzo też nie ma z kim tutaj rozmawiać, ludzie nie znają historii, literatury, nie czytają gazet, bo zazwyczaj oszczędzają. By nie narazić się na śmieszność z racji inności najlepiej odreagować i wyjechać chociaż na krótko, na spotkanie autorskie, ale na to też trzeba mieć czas i nie tylko czas, bo dojazd też nie jest darmowy. A jeszcze ten cały harmonogram dnia musi być szczegółowo zaplanowany, wraz z paleniem w piecu, posiłkami mamy i zminimalizowaniem jej osamotnienia, musi być pogodna bo czasu ma niewiele …

Monotonia potęguje nudę, a nuda potęguje depresję, paraliżuje niemalże całkowicie, nawet oddech jest spowolniały, płytki. Nie zamierzam zdziwaczeć. Najważniejsze to mieć cel w życiu i go realizować, najgorzej, jeśli coś lub ktoś w tym przeszkadza. Czasem najbliższe środowisko potrafi odizolować wartościową jednostkę i wcisnąć przysłowiowym obcasem w ziemię, oceniając ją jako nienormalną. Dużo zależy od statusu materialnego. Im uboższe społeczeństwo i ograniczony dostęp do kultury tym bardziej ubożejemy duchowo, zaczyna się walka o zaspokajanie podstawowych potrzeb życiowych, a przy takim długotrwałym stanie stajemy się schizofrenikami, niewolnikami przyzwyczajenia, bo niestety, na nic innego nas nie stać…

Przepraszam, jeśli zanudziłam…