Życie Pi

13.03.2009 Henryk Grzywacz

Podróż z tygrysem bengalskim

Obrazek niżej podpisany
nn
Życie Pi

Przeczytałem niesamowitą historię. Kilkunastoletni chłopiec po zatonięciu statku dryfuje przez siedem miesięcy na łodzi ratunkowej, dzieląc niewielką przestrzeń z tygrysem bengalskim. Nie powiem, czy istota ludzka i drapieżne zwierzę ocalały. Powiem, jak doszło do tej niesamowitej podróży. Bohater mieszka na południu Indii. Jego ojciec jest właścicielem ogrodu zoologicznego. Postanawia z rodziną przenieść się do Kanady, ale musi znaleźć nabywców na swoje zwierzęta. I tak się staje. Statkiem wraz ze zwierzyńcem rusza do Ameryki. I następuje gwałtowna katastrofa morska. Pi, czyli Piscine Monitor Patel zostaje sam jak palec. Nie sam właściwie, bo z ranną żyrafą, :żarłoczną hieną i tygrysem. Kiedy dociera do ekwipunku ratunkowego i zapasów żywności, sporządza stan posiadania. Lista zaczyna się pierwszą pozycją: 192 tabletki przeciw chorobie morskiej. Potem idą konserwy, niezbędne rozbitkowi narzędzia, rakiety sygnalizacyjne, a na koniec czytelnik trafia na ostatnie pozycje: 1 szalupa, 1 ocean,1 Bóg.

Pi intensywnie szukał Boga: w meczecie, w kościele, w świątyni swojego hinduistycznego wyznania. I wszędzie Go znajdował. Więc zażądał chrztu, doświadczył inicjacji w pozostałych wspólnotach wiary, a kiedy przyszło chłopcu zmierzyć się z żywiołami, strachem, drapieżnikiem, głodem, zimnem i skwarem, właśnie świadomość że ON jest, dawała mu ufność i siłę.

Piszę te słowa, popijając herbatę w ciepłym mieszkaniu. Nawet drew nie rąbię, wszystko tutaj jakby samo się dzieje, nawet zaspy zostawione przez śnieżyce późnej zimy znikały bez mojego udziału, zgarniane przez szczupłą sprzątaczkę. Kiedy czytałem „Życie Pi” Yanna Martela, uświadomiłem sobie, jak zupełnie nie cenię tego codziennego bezpieczeństwa. Jaki jestem spokojny, oglądając w TV tsunami, huragany, powodzie i kataklizmy. Jak lekceważę potęgę natury, wobec której jestem niczym. Po prostu niczym. Książka jest fascynująca. Zdumiewa wiedza autora o morzu, wiatrach, falach, rybach, glonach, o tym, co można na surowo przeżuć, a co wyssać, by wprowadzić do organizmu trochę płynu. Na granicy najczystszej poezji są opisy niesamowitych spektakli, jakie rozgrywają się z udziałem fal, chmur, wiatru, tęczy. Człowiek przy lekturze tej książki pokornieje i umacnia wiarę ( o ile czuje istnienie Boga) lub ta wiara zaczyna w nim kiełkować.

Podziwiam autora. Yann Martel urodził się w Hiszpanii w 1963 roku. Dużo podróżował, bynajmniej nie od razu podbił czytelniczy świat swoją prozą. Ale za ”Życie Pi” otrzymał Nagrodę Bookera. To prestiżowe wyróżnienie przyznawane jest w Wielkiej Brytanii od 1969 roku za najwybitniejszą angielskojęzyczną powieść roku dla autorów z obszaru Wspólnoty Narodów oraz Irlandii. Od 2005 roku mogą do niej aspirować twórcy z całego świata, nawet piszący w swoich językach, pod warunkiem, że ich książki są szeroko dostępne w angielskim przekładzie.

Tak mi się ta powieść podobała, że chyba zacznę ją czytać jeszcze raz od początku, a to mi się już dawno nie zdarzyło. Zaś najbardziej zdumiewające jest to, że opisana przez Martela historia zdarzyła się naprawdę.

Yann Martel „Życie Pi” (Life of Pi), przekład Zbigniewa Batki.
Wydawnictwo Znak, Kraków 2007.

Zobacz zdjęcia jako osobne strony: Życie Pi