Poszatkowana proza magii

12.10.2008 Jadwiga Wierzbiłło

Salvador Plascencia

Więcej z etykietką: książki
Obrazek niżej podpisany
ff
Ludzie z papieru

Kiedy zniechęcona właścicielka „Ludzi z papieru” Salvadora Plascencia odłożyła tę książkę uznając, że nie da się jej czytać, wzięłam powieść z zaciekawieniem, czy opinia jest słuszna i gdyby nie nauczycielska ciekawość zawartości, nad którą ewentualnie z uczniami można podyskutować, też bym zniechęciła się po kilkunastu stronach.
Kto lubi wartką, potoczystą prozę, klarowną fabułę, która rozwijana jest po mistrzowsku, przykuwając uwagę czytelnika, rozczaruje się. Rozmaite wątki podejmowane są w tej powieści i porzucane, by wrócić w nieoczekiwanych miejscach, trudno ogarnąć całość zdarzeń. Sytuacje realistyczne mieszają się z fantastyką i prawie mistyką. Nawet rola głównego bohatera, a właściwie jego antagonisty jest spreparowana tak, że czytelnik nabiera wątpliwości, czy ma do czynienia z planetą, czy ma do czynienia z człowiekiem. Właściwie to wchodzi w grę jedno i drugie.

Jedna sprawa jest tutaj poza wszelką wątpliwością: wielka miłość Federica de la Fe, mężczyzny wiecznie moczącego nocą pościel, gdyż jego fizjologiczna hydraulika nie funkcjonowała jak należy, do żony Merced, a miłość ta nie ustała ( nocne moczenie też nie) nawet wtedy, kiedy ona opuściła go raz na zawsze. Nie dość, że opuściła męża ale córeczkę, Małą Merced również. Poza wszelką wątpliwością są te opisy biedy i zmagania się człowieka z losem i bezlitosna naturą, a także przedstawienie tego wszystkiego, co mimo pędzącej cywilizacji w duszy i wyobraźni ludzi prostych trwa przez wieki niezmienione. Na przykład moc przekleństwa. I właśnie to dla mnie osobiście czyni powieść bardzo interesującą.

Książka owszem na głównego narratora ( szpalta na całą szerokość strony) , ale tok tej narracji przedzielony jest sekwencjami (strona złamana dwuszpaltowo), wygłaszanymi przez poszczególnych bohaterów, co daje rozmaitą optykę oglądu wielu zdarzeń. Czasem proza ta robi się bardzo liryczna i poetycka („Nie wiem, jak się nazywają te przestrzenie między sekundami - ale zawsze będę wtedy o tobie myślał”), a czasami kipi siłą pierwotnych instynktów. Tu i ówdzie pojawiają się zaczernione proste figury geometryczne lub czarne grafiki, a wszystkie przykuwają uwagę i budzą zastanowienie. I czytając te książkę dochodzę do przekonania, że ze słowem, konstrukcją powieści i jej przynależnością gatunkową można już zrobić wszystko, co się autorowi podoba, byle tylko i czytelnikowi się spodobało.
Mnie ta debiutancka powieść przypadła do gustu, bo sobie poćwiczyłam wyobraźnię i pooglądałam z bliska odległą (i topograficznie, i duchowo) rzeczywistość, a żaden film dokumentalny czy jakiś inny nie zastąpi bogactwa obrazu, jakie niesie słowo.

Salvadore Plascencia jest Meksykaninem, który przeniósł się do Los Angeles. Całkiem jak jego bohater Federico de las Fe, który z meksykańskiego miasteczka przeniósł się do Kalifornii. Autor na zakończenie dziękuje wszystkim, dzięki którym powieść ujrzała światło dzienne. I widać, jakie obfite miał źródła informacji o życiu ludzi w jego ojczyźnie. Nic dziwnego, że T. C. Boyle napisał o „Ludziach z papieru”, co wyczytałam na okładce, że jest to proza,” wynurzająca się z kokonu magii i wyobraźni, by stworzyć świat liter przenikający do naszego świata i ulegający w nim ponownej metamorfozie”.

Salvador Plascencia „Ludzie z papieru”,
z angielskiego przełożył Bohdan Malborski, Świat Książki, Warszawa 2007

Zobacz zdjęcia jako osobne strony: Ludzie z papieru