Publikujemy poniżej po jednym utworze każdego z autorów almanachu. Pełny tekst oczywiście w papierowym wydaniu.
W hołdzie Janom, Mistrzom Słowa
Temu z Czarnolasu
I Księdzu Twardowskiemu
Wrocław 2006
Copyright by: Stowarzyszenie w Cieniu Lipy Czarnoleskiej, Jelenia Góra
Wydawca:
Stowarzyszenie w Cieniu Lipy Czarnoleskiej
58-506 Jelenia Góra, ul Komedy-Trzcińskiego 12
www.strumienie.vel.pl
Pozycja nr 7/1 z serii „Strumienie”
Redakcja i korekta:
Zofia Prysłopska, Maria Suchecka
Zdjęcie na okładce:
mip
Projekt graficzny okładki:
Grzegorz Szajuk
Wydanie I
Nakład 400 egz.
ISBN 83 – 924890 – 0 - 4
Druk i oprawa:
GS MEDIA
52 314 Wrocław, ul. Wałbrzyska 9E;
tel. (0-71) 788 27 99; 788 27 52;
fax (0-71) 788 27 71
e-mail: biuro@gsmedia.com.pl
Stowarzyszenie W Cieniu Lipy Czarnoleskiej oddaje do rąk Czytelników swój pierwszy almanach, prezentując w nim nie tylko utwory członków tej grupy, ale również jej sympatyków. Dla wielu z nich druk utworów w tym zbiorze jest debiutem. Przygotowany przez nas tomik jest formą autoprezentacji w środowisku, w którym stowarzyszenie, powstałe we wrześniu 2006 roku, zaczęło działać. Otrzymaliśmy znacznie więcej utworów, niż mogliśmy pomieścić, dokonaliśmy więc ich wyboru, tak aby żaden z Autorów nie został pominięty, a mógł podzielić się choć cząstką swojego dorobku, wydobytego za naszą namową z czeluści szuflady, a chronionego do tej pory przed niepowołanym okiem.
Jak Czytelnicy zauważą, Autorzy dzielą się swoim doświadczeniem emocjonalnym i intelektualnym przemyśleniem w formie, jaką najbardziej sobie upodobali. Mamy więc tutaj zarówno wiersze białe, uwolnione z rygorów regularnej wersyfikacji i rymu, jak i strofy klasyczne, którymi rządzi rytm i rym, dając muzyczne wręcz efekty. Mamy wśród debiutantów zarówno osoby w sędziwym wieku, jak i nastolatka, próbującego dopiero swych sił w poezji. Obok Autorów z cenzusem naukowym zaistniały w tym zbiorze ze swoimi utworami również osoby, którym nie była dana edukacyjna szansa. Spodziewamy się większości z nich na naszym wspólnym literackim spotkaniu w grudniu bieżącego roku w kawiarni Muza Osiedlowego Domu Kultury w Jeleniej Górze. Niestety – Pawła Kurzawy nie będzie wśród nas, gdyż niezbadane wyroki losu, jak mówią poeci, o poranku „przecięły nić Jego życia” Nie powitamy wśród nas utalentowanej Małgorzaty Jaworskiej, którą bezlitosna choroba więzi w czterech ścianach. Nie doleci z Australii 96–letnia Pani Józefa Sendłak, na odległym kontynencie skazana na nostalgię za Polską. Prawdopodobnie także i Pani Małgorzacie Mierczak, artystce scen operowych, która dzieli czas między koncerty, pracę naukową, twórcze i organizacyjne działania na rzecz realizowanego od kilku lat w Karpaczu projektu „Muzyczny Ogród Liczyrzepy”, którego jest inicjatorką i reżyserem, nie uda się przybyć z Austrii na 18 grudnia do Jeleniej Góry, aby wziąć udział w promocji tego almanachu, ale już zapowiedziała, że postara się zwrócić uwagę na tę pozycję różnym środowiskom zagranicznym.
Liczymy na wyrozumiałość Czytelników, którym nie przybliżamy w notkach wydawniczych sylwetek Autorów. Po prostu niech wiersze będą ich wizytówką, życzliwie przez Państwa przyjętą.
Maria Suchecka
Zerwać dwa jabłka z drzewa zielonego
Zaśpiewać arię o wiosennym brzasku Położyć się obok na gorącym piasku Przynieść krople deszczu na gorących ustach Przykryć włosami, które wiatr rozhuśtał Pokazać spojrzeniem skąd echo zawoła Zasnąć na wieki w lazurowym niebie... To wszystko kochanie dla Ciebie. Rozświetlone twarze, roześmiane oczy, głos ciepły, woń ulotna z mgiełką tęczowej radości. Oni wiedzą – wyjeżdżają razem na statku przyszłości w przemijającą dal. Wiedzą – że uniosą ich fale nieodgadnione, przebarwione i pełne niespokojnej głębi. Wiedzą, że dopłyną do krainy – wiecznej szczęśliwości – tylko – utrzymają tęczową nić wzajemnej miłości. Wiedzą Sierpień 2006 Zadął Halny w swe fanfary! Wpada między pnie – filary I z tą leśną klawiaturą Zaczął koncert uwerturą- Na początek przyciszoną Jakby largo, unisono – Potem z coraz większą siłą Że aż w lesie zadudniło! – Pomieszały się nastroje Dźwięków gamy – całe roje! Drżą gałązki od osiki W takt rockowej muzyki? To Halny trąbi na polanie Niczym Armstrong w Orleanie… Raptem cichnie. Przerwa mała Mormorando szemrze powała… Do chóru dołącza lasu połowa Halnego wtórując słowa. – Poszumem płynie melodia To pewnie leśna rapsodia? Łagodnie falują konary Obejmując siebie w pary … Dumne buki z brzeziną A jawory z jarzębiną A sosenki jak panienki Otaczają smukłe świerki. Liście tańczą ścieląc trawy Las zaprasza do zabawy! – Melomanów i też drwali Do sudeckiej tej La Scali… Jelenia Góra 2005 r. Moje dłonie niegdyś chyże jak ptaki w locie dziś mi nie chcą już być posłuszne teraz częściej widzę je jak zmęczone z nastroszonymi piórami palców odpoczywają na skraju kwietnej łąki obrusa Kupiłam bilet na księżyc by więcej nie płakać, by uciec od marzeń i snów. Nie chce więcej ciebie widzieć. Nie chcę skomleć o łaskę. Nie chce więcej siebie dręczyć. Kupiłam bilet na księżyc bez powrotu. Wyjadę bez ciebie, zdjęć, listów. Chcę zapomnieć tam... rodowodem dumy chwalą się tylko drzewa które okrywa mrok w mroku wszystkie barwy śniegu są własne czasem rozwiesi je fen na zmęczonych szczytach wygładza cierpliwości tradycyjnej zieleni czy pamiętasz jak była zielona? Kwiat zasuszony i bezwonny Znalazłam w książce z dawnych lat. Jak głos przeszłości nieuchronnie Już się do mojej duszy wkradł. Gdzież kwitł on, jakie wiosny znał? I po cóż w książce leżeć miał? Czy na pamiątkę czułej schadzki? Czy znaczyć miał rozłąki ból? Czy był to tylko znak przechadzki W cienistym lesie? W ciszy pól? Mężowi za miłość W snach mi kradłeś pocałunki wykopywaliśmy skarby ochraniałeś mnie ramieniem przed tłumem Było bezpiecznie bogato szczęśliwie Szarość jesiennego poranka zwiastuje dni osamotnienia wśród ludzi Walczę by sen w części chociaż się sprawdził Czy odważę się przytulić mimochodem zwyczajność życia Sensu egzystencji dawno nie szukam Jesteś skarbem wyłuskanym z pospólstwa Wrocław jesień 2006 Poezja jest w rosie porannej Jest w owadzim brzęczeniu We mgle białej jak mleko W tchnieniu Czasem gdy pójdziesz na spacer Weźmie Ciebie pod rękę Poznasz ciepły jej dotyk W cierpieniu Kiedy zasypiasz jest z Tobą Po nocy otwierasz z nią oczy Bo tak jak w modlitwie - jest zawsze Rano Wieczór We dnie I w nocy. Kto stworzył ich nieużyteczne piękno - bo czemu mają służyć nieprawdopodobne barwy i wzory osiadłe na skrzydłach tak cienkich jak promień słońca? Kwiaty powietrza Kto, cierpiąc na nadmiar wyobraźni lub niedosyt piękna na ziemi w szaleńczej wizji zrodzonej z błysku barw pod zamkniętymi powiekami stworzył motyle? A może wiem? Może motyle istnieją po to, by kiedy siądą na mej ręce wzbudzić najczulszą tkliwość? Cóż za piękna baletnica już od rana tańczy dzisiaj kręci koła i ósemki nawet ukłon robi piękny Tak wiruje w rytm walczyka że muzyka jej umyka. Gdy przysiada na chwileczkę szybko składa sukieneczkę. Lecz ta przerwa krótko trwała bo za chwilę się zerwała rozłożyła swoje szaty, które mają haft bogaty. Podziwiajmy więc motyle, które żyją krótką chwilę. Niech wytańczą się przez lato kiedy pora przyszła na to. I niech będą ich tysiące tak jak kwiatów jest na łące, i ty także bądź motylem choć na małą krótką chwilę i zawiruj w rytm walczyka, niech muzyka nie umyka. (Z przygotowanego do druku zbioru bajek „Od ślimaka do rumaka”) Dwie chwile układały się we mnie Przemiennie Radość tkałam na jednej z nich Druga smutkiem więdła po świt Rzekł Pan: Nie bój się do sadzawki idź A tam... Jedna chwila promienieje już we mnie Radość na kanwie jej tkam. (*Nowogard 30 kwietnia 1979 +Refrancore 5 września 2006) „Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – wyrocznia Pana. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje – nad waszymi drogami i myśli moje – nad myślami waszymi”. (Iz. 55, 8 – 9) Po kładce życia stąpam nad otchłanią wieczności zawieszonej ostrożnie, krok po kroku by w przepaść nie runąć. Każdy kolejny dzień wędrówki mnie zmienia istotę i istnienie, materię i formę, ciało i duszę. Oglądam się wstecz, a brzegu nie ma. I kiedy przed siebie patrzę także go nie widać. Ten most życia w próżni zawisnął. Teraz wiem, że z wieczności wyszedłem i ku niej podążam. Przedziwne to, bo właśnie czas pcha mnie do przodu – Tam gdzie nie ma czasu. Rapsodia Karkonoska (fragmenty) Opera Ducha Gór - Uwertura Pod białą pierzyną, srebrnym Śnieżki szczytem, pośród mchu i głazów, wśród świerków i liści śnię Liczyrzepy skarby w nich ukryte… Czuję, że mi się wkrótce to marzenie ziści. W podziemnej grocie z najdroższych kamieni Trolle strzegą klejnotów karkonoskiej ziemi. Złoto, srebro, granaty i niedźwiedzie skóry: - w nich ciepło zawinięte drzemią partytury. Miękka puszystość mchów ciemnozielonych pokrywa skarbiec. Ślad nut znaleziony: pod skalnym blokiem, pod zmurszałym głazem ten świerk i wodospad będą drogowskazem. Źródło Łomniczki wytrysnęło z góry W strumyku się kąpie blask koloratury: gam, trylów i pasaży - z ust Księżniczki Emmy, która się zabłąkała w przestrzeniach podziemnych. Władca Pałacu chce walczyć z honorem: próbuje ją przekonać swym dźwięcznym tenorem. Duet z księżniczką Emmą, słodkim zakładnikiem # - w perlistych tercjach frazy skroplił się strumykiem. Złocista harmonia - dźwięczące rubiny, akordy - klejnoty w złocie i czerwieni. Nuty się wplątały w cień kosodrzewiny, zmieszały się z liśćmi w kolorach jesieni. Symfonia granitów uderzyła w skały, Duch Gór wyśpiewał arii swej potężne frazy Ona go nie chce! Grzmoty więc rozbrzmiały: zraniony Władca zrzuca w dół doliny głazy. Tu gniew Liczyrzepy, tam rozpacz Księżniczki. Burza, huragan, błysk, strumienie wody # Ze źródełka wypadły złociste kamyczki - następnych pasaży muzycznych powody. Kaskada tonów – deszcz appoggiatury: Tron Mistrza otoczony wodospadem dźwięcznym Emma wybiegła – jej koloratury ♫ kłują wśród ostrych świerków chichotem niewdzięcznym. Zioła się zaplątały tercją i oktawą, Tron lśni ozdobiony słonymi kroplami. Łzy Liczyrzepy spadają do Stawu, Karkonosze w nutach błyszczą rubinami. Płakałam nad złamaną brzozą młodziutką, świeżą i zieloną, ledwo swe listki rozwinęła a już ujrzałam ją zemdloną. Zrobiła to nikczemna ręka dlaczego? po co? tego nie wiem… Wiem jednak, że ten widok ogromna dla mnie to udręka! maj 2006 Szary poranek szara droga szary człowiek odziany w szary garnitur depcze szarą rzeczywistość szare krople deszczu spadają na jego szary kapelusz przemoczone szare życie owinął szarą chustą w dziurawej kieszeni szary pusty portfel z którego wydał ostatni szary grosz szare rzadkie włosy na jego mądrej głowie podpowiadają mu że już dość szarej brzydoty czas odmienić świat wziął, więc szary człowiek pędzel farbę i... namalował szarą różę Każdy z nas jest aktorem na małym kawałku sceny świata. Odgrywa lepiej lub gorzej swą rolę, zwykle przeciętniaka a czasem wariata. Role muszą się równoważyć, jak noc z dniem, dobro ze złem, jak miłość i nienawiść, nie być i być, jak równowaga w jawie ze snem. Nie wolno bezkarnie tylko brać, jakby nie było w życiu dna, trzeba coś z siebie czasem dać a.....równowaga trwa. - jesteśmy trawą z wielu traw. Gdy drwa wypalą się do cna zostaje pogorzelisko Próżno by szukać ciepła tam gdzie popiół, sadza To wszystko Wicher nadleci resztki zmiecie ulewny deszcz rozmyje ślady i tyle Z wielkich marzeń i nadziei dwie zmarszczki nowe na twarzy. Jak to Wieszcz napisał? O szyby deszcz dzwoni. Lało pewnie jak z cebra Wicher czapki zrywał Nie było dobrej kawy i soku Dodoni Radio w powijakach, choć hejnał strażak grywał Dzisiaj też ponuro, zimno w kościach łamie. Nuda w telewizji. Potrzebne mi proszki. Na ekranie i w życiu mniej są ładne panie. Koń ma także kaca. Stanęły dorożki. Nie masz skąd brać rymu, to uciekła wena. Znak, że czas kończyć, zwijam więc manatki. Odżyję przy muzyce, tej Millera Glena Sprzęt i płyty w domu. Wyjeżdżam do matki. Ciechocinek 25 I 1999 Gdyby tak można w chwilę oblecieć cały świat, zobaczyć wszystko, co w nim ciekawego, a potem spokojnie zostać w jednym miejscu Kontemplując góry o wschodzie Ujrzałem ich piękno niedostrzegalne dla innych Dla ludzi żyjących w pośpiechu To tylko formacja skał i piasku Dla mnie - istota W ciele gleby i kamienia Porośnięta lasami zamieszkana żyjątkami Dalej istota Wieczna - po swojemu Nie pozbawiona uczuć i duszy Przeciwnie W pełni je posiadająca Władczyni spokoju i natchnienia Od wieków mieszkanka tych ziem Na wieki ich obywatelka 8 września 2005 Jesienny dzień i szkoda każdego promyczka Czas ucieka chyłkiem miga podeszwami milowych butów Na balkonie petunie darzą mnie jeszcze bladoróżowym uśmiechem
Stoisz wśród dębów Biała, dostojna, spokojna. Pozwól mi przytulić się do ciebie, Pozwól się wyciszyć. Słyszę twój głos, jak aksamit, Który pieści czucie. Twój spokój przepływa Przeze mnie całą – Chcę ci powiedzieć: Dziękuję za szczodrość. październik 1999 Z epizodów codzienności zdarzeń Pragnę stworzyć poemat Ciągłe starania rozsypują się w pył Wiatr jesienny roznosi nostalgię unoszącą się nad ziemią nutka wspomnień cieniem przeszłości mgłą osnuwa. Krople deszczu kapią jak łzy niespełnionych marzeń. Klucz dzikich gęsi przypomina że ostatni liść za chwilę spadnie Już powiało chłodem Rozmarzyłam się – to takie ludzkie westchnienie do tego, co tak szybko znika. Jak ptaki w locie - za horyzontem poszukiwania przyszłości nigdy nie wiem, co się jeszcze zdarzyć może wraca ponownie myśl by sklejać maleńkie epizody w poemat ludzkich zdarzeń. Którędy dojdę do celu pielgrzymka dni życia przez piekło Sartre’a skazana na prostytuowanie bezcennych godzin dla kromki chleba i egzystencji, bycia... Co mnie czeka na końcu tunelu? Czy jest gdzieś większe piekło, niż tu na ziemi? Odpoczynek strudzonym, zmęczonym, sprawiedliwym i podłym, szlachetnym... Jednakowy w nicości i zapomnieniu. Od zarania przygotowane do odkrywania zakrytego rozpoznawania nie rozpoznanego używania nie używanego czekają w oznaczonym miejscu i czasie na swoich „kolumbów” wciąż nowe ciągle więcej….
U schyłku życia miła niespodzianka mnie spotkała na wieczorku poetyckim wiersze promowałam. Radość i trema tak się zaprzyjaźniły na dźwiękach muzycznych w obłoki pofrunęły. Serdeczna atmosfera lata nie ciążyły tego wieczoru one też gdzieś się ulotniły. Dziękuje za dobro którego doświadczyłam i niezapomniane chwile które przeżyłam. Wieczór poetycki i róże czerwone mocno do serca przytulone. 28.10.2006 r. Zapach wody kolońskiej jak wtedy: socrealizm w całej krasie włosy Kazia czarne jak heban dziś: białe jak śnieg. Pociągi za oknem jak niegdyś odjeżdżają pełne nostalgii, kiedy on nożyczkami ze stali twardej jak szyny strzyże czas, co się zatrzymał w tym miejscu tylko na chwilkę... by wszystko wkoło przemienić ...prócz Kazia.
Anna Boruta – Lechowicz
Krystyna Brzezińska
Kazimiera Czurka
Małgorzata Jaworska
Anna Jędrzejczyk
Elżbieta Kanzawa
Otylia Kernicka
Lidia Komsa
Sławomira Korona Szadkowska
Lidia Krzysztoń
Zdzisława Kubów
Paweł Kurzawa
Małgorzata Mierczak
Urszula Musielak
Barbara Pawłowicz
Ewa Pelzer
Maria Potoczna
Stanisław Schubert
Józefa Sendłak
Sebastian Suchecki
Krystyna Susabowska
Magdalena Szczębara
Stanisława Szeliga
Elżbieta Szulc
Edyta Świetlik
Helena Wielgus
Józef Zaprucki