Zachód słońca
z cyklu: moje miasto
Niewielkie wzniesienie
skąpane w zieleni i żółciach
zaczyna żyć
igrać odcieniami szkarłatu i ognia
gdy zmęczone słońce
za grzbietem się chowa
gdzie niebo z ziemią się zlewa
ostatnie promienie
podświetlają wierzchołki drzew
i płoną
płoną ich kontury
na tle gasnącego nieba
czerwona kula powoli znika
na zbocza - wypełzają cienie
i tańczą
tańczą na rdzawo złotych liściach
na źdźbłach pożółkłej trawy
powoli kończy się słoneczny spektakl
szybowcowa górka
zasypia w jesiennym mroku
tylko szkolny emblemat
znak trzech mew i Ikar u podnóża
toną w świetle ulicznej latarni
Deszczowa noc
Z cyklu: Moje miasto
W mrocznych ramionach nocy
po ulicach pląsa deszcz
kroplami wystukuje rytm
po szarych
nierównych chodnikach
w sąsiedztwie konarów drzew
dumna Łuczniczka
moknie
wiatr na rozpiętym łuku
cichuteńko gra
z pożółkłymi liśćmi tańczy walca
przez szpary w granacie nieba
księżyc
przeciąga się leniwie
z pod przymkniętych powiek
spogląda
na rozpłakane ulice
na secesyjne kamieniczki
przeglądające się w wodzie
a ponad nimi
betonowo-szklane półki
z gęstym światłem źrenic
w aksamicie nocy.
Nocne dysputy
latarnie rozjaśniają miasto
otulone szalem nocy
a światła reflektorów aut
tramwajów
ślizgają się po pionowych liniach
elewacji wieżowca
który z góry dumnie patrzy
na przykucnięte kamienice
i nocne prowadzi dysputy
kto jest dostojniejszy
a małe secesyjne kamieniczki
z wrodzoną gracją
przeglądają się w wodach Brdy
cicho otwierają swoje okiennice
budząc przysiadłe gołębie
by powiało muzyką
zapisaną na ścianach historii
i szepczą sobie cicho
te ze Starego Portu
z ulicy Gdańskiej
Grodzkiej, Długiej
że choć wyrosły przed wiekami
są bardziej urokliwe, tajemnicze
każda ze swoją historią
księżyc zawisł nisko
na wieży kościoła Fary
w wodach Brdy szuka swego odbicia
i czule kamieniczkom szepcze
- najpiękniejsze
Wenecja Północy
Nurt Brdy
w powłóczystej szacie z trawy
przyozdobiony
białą rumiankową koronką
wiruje w zakolach
podmywa brzegi
połączone
długimi ramionami mostów
zagląda przez uchylone zastawidła
i czeka
jak telefoniczna sekretarka
by przemówić
zaszemrał
zapienił się
zamknięty w ramionach śluzy
by chwile później
spokornieć
pokłonić się spichrzom
popłynąć między uliczki
witając przysiadłe gołębie
i leniwie otrzeć się o mury
zaczarowanych kamieniczek
Wenecji Północy
Mosty
Prowadziłeś nie ścieżkami
wśród licznych mostów i kładek
co dwa brzegi Brdy łączyły
i brzegi marzeń
w nurt rzeki beztrosko rzucona
papierowa tożsamość
zmąciła niewyraźny cień
w pofalowanym witrażu
prysła tafla zwierciadła
splątane dłonie rozdzielił nurt
na jednym brzegu ja
na drugim ty
gdy powróciłam nad znajomy brzeg
kolory wody zmienił czas
w jej nurcie szukam dawnych dni
i mostu
na którym chciałeś być
lecz który to z dwudziestu paru
już nie pamiętam
nie wiem
Bezimienni
z cyklu: Moje miasto
wąska kręta dolina
zamarła w złowieszczej ciszy
szli, szli
jak klucze
nieco spóźnionych żurawi
słońce w lamencie
zachodziło w purpurze
odchodzili
w korowodzie, bezimienni
po jesiennej pajęczynie
tysiące ostatnich westchnień
w szeleście pożółkłej trawy
w pamięci
otwarta księga obrazów
osacza wspomnieniami
a wiatr palcami oplata kolumny
wyciągnięte ku niebu dłonie
w smugach cieni
krzykiem spłoszonego ptaka
zastygła Dolina Śmierci