Twórca czy dzieło

08.01.2012 Robert Bogusłowicz

Pamięci Joe Alexa - M. Słomczyńskiego

Dźwięki trąbki spłynęły na Rynek. Dźwięk zmieniły się w fugę per canonem Bacha, ale dla starszego pana z fajką nie były to nuty, lecz słowa, które pod tą postacią umieścił Joyce w „Ulissesie”. No cóż, chyba dobrze oddałem treść, pomyślał. Dziś rano skończyłem; jedenaście lat pracy nad fonemem, zdaniem, frazą i rytmem, Joyce pisał ją sześć, w takim tempie nie zarobiłbym na „bułeczkę i masełko”. Pyknął fajką zamieniając tytoń „Akropol“ w biały dym. Mleczna para buchnęła z cybucha przy gotyckim łuku kamienicy. Kamienie w niej wciąż żyją, pamiętają Kopernika, Boya, Miłosza i kominiarza. Tym ostatnim nikt się nie zajmuje, życie tych trzech przenicane jest do podszewki.

Chanel 5. sunął za młodą dziewczyną jak welon. Pan Bloom merdał ogonkiem za długimi nogami, ale ciągnął na Planty za zapachem hot-doga. Przy straganie zatrzymał się szarpnięty smyczą.

- Proszę pani to, co on wypisuje nadaje się do kosza, ani kropki, ani przecinaka, nie można tego czytać – sprzedawczyni wsuwała kiełbaskę w bułkę.

- Ja słyszałam, że on ma kilka kobiet, codziennie sypia z inną – wzburzona moralnością dodała druga.

- Niby człowiek uczony, zna kilka języków, a prostego zdania nie potrafi napisać.

- Ma żonę, dzieci, zamiast tworzyć rodzinę lata za dziwkami, jak mój stary.

- Pani, ci pisarze to najgorsi, przeczyta taki kilka książek i myśli, że wszystkie rozumy pozjadał. Ani herbaty taki nie umi ugotować, ani jajecznicy. Chodzi jak lump, w takim śmiesznym kapeluszu i myśli se, że to western.

 - Wie pani, ja czytam tylko Biblię i to mi w zupełności wystarcza.

- W ogóle, po co drukować te brednie, szkoda tylko papieru – podała hot-doga panu Bloomowi.

- To jeszcze nic, moja córka słyszała, że ślepnie. To kara boska – i patrzyła z radością jak ząbki pochłaniają kiełbaskę.

Starszy pan usiadł zmęczony na ławeczce. Młoda poetka z Chanelem 5., stawiając na ziemi nieodłączną walizeczkę, pogłaskała pana Blooma długimi palcami wygodnymi do gry na fortepianie.

- Mistrzu, czy można oddzielić twórcę od jego dzieła? – zapytała uwodząc melodyjnym głosem, którym recytowała swoją poezję.

Mistrz wyjął fajkę z ust.

- To zależy, kto zadaje takie pytanie?

- Ja, jako czytelnik.

- A co ci przyjdzie z wiedzy, - odparł ironicznie - że kiedy pisząc „Ulissesa”, pisarz głodował, miał kochanki, okradli go, nie chcieli go wydać i przez pół roku nie napisał strony.

- Ale dla badacza ma to ogromne znaczenie.

- Badacz też czytelnik i ma swoje zmory, jednego lubi, drugiego nienawidzi. Daj sobie spokój z pytaniami. Chodź zrobię z ciebie postać w moim nowym kryminale.

- Nie! – zaprotestowała gwałtownie.

- Nie bój się, umrzesz na początku, ale będą o tobie mówić na każdej stronie. Przenicują twoją twórczość i życie. Ode mnie będzie zależało, czy wypadniesz jak pąk róży, czy zasuszony kaktus.

- Ależ mistrzu, ty chcesz mnie rozebrać do naga.

- W sensie metaforyczny, oczywiście, tak - oplatał ją mocniej argumentami.

- I myślisz, że ludzie w to uwierzą? - zerwała się wzburzona przewracając walizeczkę; książki, notatnik, szminka, długopis patrzyły na swoją panią. W notatniku zapisała dwa wersy i uciekła.

Mistrz pożegnał ją wydmuchując biały dym z fajki.

- Zatrzymam kilka cech tej dziewczyny dla Karoliny Beacon– szarpnął smyczą. – Chodźmy popracować nad „bułeczką i masełkiem” panie Bloom.

Pan Bloom pomerdał ogonkiem; Och Mistrzu – szczeknął za poetką – o wiele prościej jest zostać postacią z twojego kryminału niż żywym człowiekiem.